Forum

Już wkrótce
  • "JLA - Liga Sprawiedliwości: Saga o błyskawicy" (WKDCBiZ) - 24 kwi 2024,
  • "Mroczny kryzys na Nieskończonych Ziemiach. Tom 2" - 15 maj 2024,
  • "Nightwing. Bitwa o serce Blüdhaven. Tom 2" - 29 maj 2024,
  • "Batman. Pogromca sprawiedliwości. Tom 2" - 29 maj 2024,

Rozdział 2

Licea w Gotham zostały sprywatyzowane, jednak Kimberly uparła się, że pójdzie do jedynego publicznego w dzielnicy Forrest End. Chodziły tam wszelkie możliwe warstwy nastolatków, jednak dziewczyna nie chciała odstawać od innych tylko dlatego, że jej opiekun miał pieniądze i mógł zapewnić jej lepsze wykształcenie tylko dzięki fortunie, jaką posiadał i której Kim była jedyną spadkobierczynią. Wiedziała, że wiedza o tym, że Bruce jest Batmanem musi zostać utrzymana w ścisłej tajemnicy, jednak ten nigdy nie wtajemniczał dziewczyny w swoje mroczne alter ego. Znała jedynie ogólne sylwetki niektórych bandytów, których powinna się wystrzegać. Nie znała skomplikowanej techniki postępowania Batmana oprócz faktu, że trzeba działać szybko, pewnie i najlepiej z zaskoczenia. Wiedziała, iż Mroczny Rycerz musi sam odgadnąć wiele rzeczy, zwłaszcza przed tymi, którzy mogą zagrozić światu. Bystry umysł i nieufność to rzeczy, które dobrze znała w swoim prawnym opiekunie. O Two –Face nie miała pojęcia, nawet z opowieści, jednak Bruce wiedział, że popełnił rażące błędy, nie informując jej o sprawach najmniej istotnych. Nie chciał, by mroczna sfera jego pracy przeniosła się na życie Kimberly, uzależniła ją od postaci Batmana. Zdał sobie jednak sprawę, iż od tego nie ucieknie. Jako krew z jego krwi wiedział, że jego mroczna tajemnica zawsze będzie się ciągnęła za dziewczyną.

Kim siedziała na trawie przed swoją szkołą, korzystając z przerwy, jaka właśnie wypadła. Dziewczyna rozkoszowała się promieniami wrześniowego słońca, które oświetlało jej ciało, przenikało od wewnątrz i nastawiając nastolatkę niezwykle optymistycznie. Jej zgrabne nogi lśniły gładkością , opatrzone w trampki, które kochała nosić. Swobodny, sportowy styl, połączony z klasycznym odzwierciedlał naturę Kim. Czuła się atrakcyjną młodą kobietą, która lubiła rozpalać męską wyobraźnię. Wsparta rękami, obserwowała to, co dzieje się na błoniach. Włosy miała rozpuszczone, sięgały jej pasa. Obok niej siedziała Lizzie, która konsumowała swoja śniadanie- ryżowe wafle, gdyż miała obsesję na punkcie idealnej figury.

– Ten gacek wpieprzał się wczoraj w sprawy nieistotne dla niego- warknęła, wycierając ręką usta po skończonym posiłku- rodzice darli się wczoraj tak, że chyba pół ulicy ich słyszało. Gdzie byłam, czemu Batman mnie odstawił. W końcu powiedziałam im, że wybrałam się z tobą na nieplanowany koncert, wybuchły zamieszki no i TEN nam pomógł.

– Nie ma co, ale nie umiesz sparodiować takiej sprawy!- zaśmiała się Kim, przesuwając się na lewy bok, gdzie promienie słoneczne miały największy nacisk- bierzesz na serio wszystko, co wykracza poza twój idealnie uporządkowany harmonogram: po lekcjach do domu, kucie na egzaminy … Mój dziadek był zachwycony tym, że gacek mnie odstawił … Ma do niego wielki szacunek, jednak czasem razi przesadnymi pochlebstwami …

– Ciekawe, czy ten, który wkłada ten czarny skafander ma własne potomstwo- burknęła Liz, otrzepując sobie bluzkę z okruchów- chyba z nimi też jedzie ostro jak z tym gościem, którego wczoraj załatwił. Tak mu przywalił, że mu krew odeszła z twarzy!

– Pewnie jest w swoim fachu precyzyjnie wyszkolony- odrzekła obojętnie Kim- przecież musi umieć walić po gębie, skoro się tym zajmuje od kilkunastu lat!

Lizzie już miała coś odpowiedzieć, gdy obie z wnuczką Wayne’a ujrzały scenę, której nie znosiły: w promilu sześciu metrów córka prezydenta Lexa Luthora, Emma stała oparta o ścianę liceum i całowała się z jakimś osiłkiem, którego kręgosłup naznaczony był tatuażem kościotrupa.

– Znowu się ślini- powiedziała z obrzydzeniem Lizzie, udając, że zwraca do opakowania po dietetycznych waflach- jeszcze trochę, to w ogóle się od gościa nie odklei!

– Uważa, że rozpowszechniane wizerunku pustej laleczki, która pracuje tylko spódniczką to sposób na życie- odrzekła Kim, patrząc z politowaniem na Emmę, która przesuwała ręce faceta coraz niżej swoich bioder.

– Nie mogę na to patrzeć- Liz zmięła opakowanie po waflach i cisnęła za siebie, po czym wstała z murawy- idziesz, Kim?

– Najlepsze przed nami- odrzekła wnuczka Wayne’a, podnosząc się i otrzepując sobie kolana z niepotrzebnych zanieczyszczeń. Jej mini ukazywała ten atut kobiety, z którego była najbardziej zadowolona. Kim spojrzała z błyskiem w oku na Liz i ruszyła przodem, a przyjaciółka spojrzała na nią zaskoczona.

– Co chcesz zrobić?- Lizzie zrównała swoje tempo do tempa wnuczki Batmana, a ta odparła:

– Zobaczysz!

Błonia były teraz głównym skupiskiem młodzieży, niektórzy palili papierosy, reszta oddawała się znikomym potrzebom. Tylko Emma wyzwalała swą reputację tak daleko, jak chciała. Wiadomo, stanowisko ojca wiele tu znaczyło. Dziewczyna folgowała coraz bardziej, pozwalając, by osiłek, któremu oddawała swe usta, baraszkował pod jej bluzką. Emmie rosła satysfakcja, widząc, że nikt nie reaguje, gdyż każdy wiedział że podpadanie córce prezydenta nie jest rozsądnym pomysłem.

– Sprawdzacie, czy klej samoprzylepny zadziała na waszych wargach?- Kimberly Wayne, która przeszła przez błonia, znalazła się przy Emmie i jej partnerze.  Liz z daleka obserwowała rozwój sytuacji. Córka Luthora odkleiła się od osiłka i spojrzała ironicznie na Kim.

– Nie masz praktyk pod tym względem?- spytała cukierkowym tonem, a koleś, z którym wymieniała miłosne igraszki, uśmiechał się tępo- a może żal ściska cię, że żaden facet nie zwraca na ciebie uwagi?

– Mam inny potencjał ,na bardziej ambitniejsze cele- odpowiedziała pewnym tonem Kim, podnosząc do góry jedną brew- łapówki twojego tatuśka i tak na długo pozwoliły wytrwać ci w tej budzie, więc teraz szukasz innego źródła, gdzie mogłabyś jeszcze bardziej pokazać, jak jesteś prymitywna!

Wnuczka Wayne’a powiedziała to dobitnie i tak, by każdy to słyszał. Emma przestała przypominać rozkapryszoną łanię i teraz jej usta rozciągnęły się w ohydnym grymasie. Spojrzała z wściekłością, odepchnęła kolesia, z którym się całowała, jak natrętnego insekta i ruszyła w stronę swej koleżanki. Stanęła oko w oko z dziewczyną, która parła swym słusznym zdaniem.

– Twój dziadek chyba bardzo lubi swoją firmę- odparła jadowicie Emma- wystarczy, że padnie jedno słowo w tym temacie i stary Wayne zaprzepaści to, w co inwestował przed prawie dekadę! A nie zapominaj , że mój ojciec może wszystko! Zniszczy tego piernika jak zniszczył innych mu podobnych!

– Nie jesteś godna wymawiać mojego nazwiska swymi plugawymi ustami- wycedziła Kim, marszcząc brwi-przynajmniej mój dziadek zdobył wszystko przez uczciwą pracę, a nie korupcją i znajomościami, które nie zawsze wystarczą, by osiągnąć sukces! Twój tatuś wszystko sobie kupił, podobnie jak i miejsce córci w szkole, od której odstaje swoim pasożytnictwem!

Emma wrzasnęła, lecz w tym momencie jej domniemany chłopak wkroczył między dziewczęta i powiedział:

– Wyluzujcie, laski! Nie umiecie tego załatwić z klasą?!

Osiłek był otyły, nosił ciemny T-shirt i spodnie z dziurami. Całe ucho miał wykolczykowane, jednak jego oczy wypatrywały tego, czego nie zauważył u Emmy, a w nogach Kimberly.

– Chad, ta kretynka mnie obraża!- córka Luthora chciała usunąć chłopaka z dostępu do młodej Wayne- pokaż, że jesteś facetem i obroń mnie!

– Kotku, dla ciebie wszystko- odrzekł rześko grubas i odwrócił się do Kim.

Popatrzył na nią hardo i warknął:

– Złotko, zrób przyjemność światu i lecz kompleksy gdzie indziej!

– No, zaczęłabym od spojrzenia na siebie na twoim miejscu!- odrzekła wnuczka Bruce’a, patrząc z ironią na Chada- równie dobrze mógłbyś negocjować, ilu prawdziwych facetów wyszłoby z ciebie! Dwie połówki, a może trzy ?

– Gdybyś nie była dziewczyną, skułbym ci buźkę- warknął osiłek, biorąc się pod boki. Emma stanęła obok niego, przylegając do chłopaka biodrem i kładąc mu dłonie na ramieniu, rozczapierzywszy tipsy.

-To chyba jesteśmy sobie równi?- spytała Kim, a Liz jęknęła- nie widzę w tobie ani jednego syndromu faceta, bo nawet głos masz piskliwy jak baba! A może jesteś impotentem?

Emma wpiła swoje sztuczne paznokcie w ramię chłopaka, którego twarz najpierw zrobiła się blada, potem przybrała odcień fioletu.  Grymas wściekłości wykrzywił twarz Chada, który odepchnął córkę Luthora i ruszył niczym rozjuszony byk na Kimberly. Dziewczyna patrzyła na niego z satysfakcją, po czym rzuciła magiczne słowa:

– Tylko zwykły tchórz posługuje się przemocą, zwłaszcza na kobiecie, zamiast obronić się logicznym uzasadnieniem takim skutkiem, by poszło mi w pięty!

Chad stanął, dysząc ciężko. Liz patrzyła oniemiała, jak przyjaciółka triumfuje nad grubasem. Chłopak pokazał Kimberly środkowy palec i wycofał się z pola walki.  Wnuczka Wayne’a uśmiechnęła się jadowicie i spojrzała na oszołomioną Emmę:

– Na twoim miejscu postawiłabym na naturalność, nawet ten facet nie toleruje plastyku!

Luthor wstała i podeszła do dziewczyny, cedząc powoli słowa:

– To cię będzie drogo kosztować, Wayne … Mój ojciec ma wpływy, zniszczy twojego dziadka, tak, że nie będzie go stać nawet na zakup szczęki. Zostaniecie z niczym!

Kim nie straciła rezonu i odrzekła:

– Ciekawe, jak by media zareagowały, wiedząc, że córcia prezydenta wdzięczy się do każdego faceta, który się nawinie, zamiast mieć trochę godności i czymś się odznaczyć. W twoim przypadku zdecydowanie czyn humanitarny!

– Jeśli powiem- Emma uśmiechnęła się cynicznie- że twój dziadek to zwykły łapówkarz, mój ojciec poprze to swoim niekwestionowanym autorytetem. Przemyśl to, Wayne! Lepiej ze mną nie zadzieraj …

– Do twojego poziomu nie chciałabym się nawet zniżać- Kim spojrzała z góry na dziewczynę- przynajmniej bez wpływów mojego dziadka zaliczam egzaminy, licząc na własny intelekt. A ile razy ludzie twojego tatuśka szastali mamoną?- wargi nastolatki rozciągnęły się w chytrym uśmieszku- musieli podchodzić różnie dyrka, by w końcu uległ, niepomny konsekwencji, które grożą za korupcję!

Emma zmrużyła oczy i pchnęła Kim, a ta potknęła się i upadła na asfalt, tłukąc sobie łokieć. Naciągnięta na kości skóra pękła, potem pojawiła się krew.

– Kim!- Liz rzuciła wszystko i przypadła do przyjaciółki. Kilka osób zaczęło się zbliżać, zaalarmowanych sytuacją. Emma stała jak wbita w ziemię, a Kim podniosła się, trzymając się za łokieć. Gdy odjęła rękę od zranionego miejsca, ta była cała w bordowej plamie.

– Wayne dostała za swoje, gdyż wtrącała się w sprawy Luthor- jakaś dziewczyna w złocistych, rudych włosach patrzyła podniecona za swoją towarzyszkę.

-Kim, chodź, olej tę kretynkę- Liz objęła ramieniem przyjaciółkę, lecz dziewczyna wyszarpnęła się jej i podeszła energicznie do Emmy.  Zakrwawioną dłonią chwyciła za bluzkę swego wroga, brudząc delikatną tkaninę . Panna Luthor wrzasnęła, łapiąc się za materiał i oglądając powstałe zniszczenie. Kim przyglądała się tej scenie, mając spuszczoną dłoń i łokieć.

– Przynajmniej moja ofiara nie pójdzie na marne- warknęła wnuczka Wayne’a- a mogę jeszcze namalować ci wzorek!

Parę osób po prawicy Emmy Luthor zaczęło gwizdać i bić brawa dla Kimberly, jednak  ta zignorowała to i skinąwszy na Lizzie , szybko się wycofała.  Wnuczka Bruce’a triumfowała, a jej kumpela patrzyła na nią z lekkim niepokojem.

– Uderzyłaś w czuły punkt Emmy- powiedziała poważnie Lizzie- nie odpuści ci tej ciuchowej zniewagi. Była zakochana w tej bluzce!

-To teraz ma ją jeszcze bardziej oryginalną- odrzekła Kim, przyspieszając- nie pozwolę, by ta kretynka rzucała się na mnie, wiedząc że cała awantura wynika z jej pustostanu!

– Masz rację- Lizzie minęła przyjaciółkę i stanęła przed nią, zmuszając do zatrzymania się- ale to córka Lexa Luthora, a z takimi się nie zaczyna!

– Na przyszłość już wie, że przelewki ze mną to nie dziecięce igraszki- odparła twardo Kim i zaklęła, widząc, że krew z łokcia w dalszym ciągu się sączy. Dziewczyna skinęła na Lizzie, a ta podała torebkę przyjaciółce, o której wspomniana  zapomniała, wdając się w potyczkę z Emmą. Kim wyciągnęła z pasiastej torby chusteczkę i przyłożyła ligninę do otarcia, co dało rozwiązanie jedynie na chwilę. Liz patrzyła, jak opatrunek przesiąka krwią i odrzekła:

– Wyglądasz, jakbyś stoczyła walkę na śmierć i życie. Zupełnie jak wtedy ten gacek z tym gościem!

– On się nazywa Two-Face- powiedziała szybko Kim, a gdy przyjaciółka spojrzała na nią zaskoczona, odrzekła:

– Przecież Batman sam go tak nazwał! Gościu chyba wie, na jakim tle odwala swoją robotę, no nie?

– Faktycznie- odparła powoli Lizzie, zamyślając się- ciekawe, czy gacek kiedykolwiek wyszedł z jakieś bitwy przegrany. Nie wierzę, by ciągle triumfował!  Przecież każdy musi kiedyś ponieść porażkę! A może gość ustawił się tak, jak stary Luthor …

– Na pewno nie- odparła stanowczo Kimberly-Batman brzydzi się prania brudnych pieniędzy i wszelkiego oszustwa. Chroni przecież Gotham od ponad trzydziestu lat i to dzięki niemu miasto zrobiło się w miarę bezpieczne!

– Lubisz go- Liz była zaskoczona- ale gdybym cię nie znała, nie musiałabym zachodzić głowy, skąd u ciebie taka postawa. Zawsze sprawiedliwość i odpowiedzialność były twoim życiowym priorytetem- dziewczyna uśmiechnęła się do koleżanki- to unikatowe cechy, lecz coraz mniej ludzi takie wyraża …

– Zapewniam cię, że takich osób jest znacznie więcej- Kim zaśmiała się beztrosko, przeskakując stos cegieł, jaki piętrzył się przed nastolatkami. Był to gotowy surowiec , który miał posłużyć za naprawę wyłomu w ścianie szkoły po niedawnym tornadzie. Jednak brak pieniędzy na remont zdecydowanie przedłużał oczekiwania tych, którzy chcieli być świadkiem jakichkolwiek zmian.

– Luthor zainwestuje w swoją plastykową córeczkę  jeszcze niejeden milion, a ta szkoła jakością przypomina poligon wojskowy – żachnęła się Liz- gdyby zaś odnowił szkołę, zyskałby uznanie wśród wielu!

– Nie chce mi się siedzieć na reszcie zajęć- Kim spojrzała na swój łokieć, gdzie krwawiąca rana nieco zakrzepła- może wybierzemy się na małe wagary?

– No coś ty- Liz popatrzyła na przyjaciółkę z niedowierzaniem- przecież ty nigdy nie opuściłaś żadnych zajęć!

– To może czas najwyższy zmienić nastawienie?- Kimberly podniosła do góry jedną brew- jestem otwarta na zmiany, a te zawsze wychodzą człowiekowi na dobre! pogoda jest wyśmienita, więc możemy iść nad zalew!

-A co powiedzą- zaczęła Lizzie, lecz przyjaciółka przerwała jej zniecierpliwiona:

– Pal licho ich zdanie! Za dwa lata będziesz sama decydowała , do czego chcesz się odnieść w życiu!

Kim chciała zmyć zaschniętą krew z łokcia, jednak ciemne ślady częściowo zostały. Aby nie zepsuć sobie nastroju, zdecydowała się włożyć kurtkę.

– Nikt teraz nie pilnuje bramy- oznajmiła dziewczyna- woźny korzysta z przerwy obiadowej, więc śmiało możemy ruszać!

– Emma będzie mieć satysfakcję, że cię nie będzie- Lizzie spojrzała wymownie na przyjaciółkę- poza …

– Pal licho ją i jej ten cały tupecik- Kim zmarszczyła brwi- lepiej już chodźmy, bo stracimy jedyny moment na realizację naszego celu!

Panna Wayne miała jeden ważny powód, dla którego chciała zniknąć ze szkoły: Emma Luthor była najmniejszą częścią tego wszystkiego; Dick Grayson nie będzie musiał jej śledzić, a tym samym nie zrealizuje raportu Bruce’owi. Poza tym wyświadczy przysługę chłopakowi- zwolni go ze stanowiska bodyguarda.  Kim zatrzymała się na kilka metrów przed bramą, nasłuchując. Dziewczyna położyła instynktownie palec na swoich wargach i kazała Liz być cicho. Po odczekaniu dziesięciu sekund Kim dała koleżance znak i po chwili obie znalazły się poza obrębem szkoły. Minąwszy bramę, obie zaczęły biec ile sił w nogach. Kim śmiała się, a Lizzie starała się rozluźnić. Przedostały na drugą stronę ulicy i ruszyły w dół, gdzie okolica była otoczona blokami mieszkalnymi. Wszędzie roztaczała się zieleń, a wesołe wrzaski dzieciaków dodawały uroku temu miejscu.

Kim wyciągnęła włosy spod kurtki, które swobodnie spłynęły po plecach dziewczyny. Liz także zdawała się być zadowolona z realizacji pomysłu swej przyjaciółki.  Obie dziewczęta ruszyły przez plac zabaw, kierując się na obrzeża Gotham, gdzie znajdowało się piaszczyste wzniesienie i nieduży zalew, idealne miejsce na rekreację.

– Byłaś kiedyś na wakacjach za granicą?- spytała nieoczekiwanie Lizzie, zdejmując sweter i odsłaniając ramiona.

– Tylko raz- odrzekła wnuczka Wayne’a- tylko że to nie były wakacje, coś w rodzaju chwilowej zmiany miejsca zamieszkania.

– Gdzie byłaś?- spytała zaciekawiona Liz, lecz Kim odparła spokojnie:

– Nie chciałabym do tego wracać. Czasami czyjeś ambicje wywracają twoje życie do góry nogami, ale będąc dzieciakiem nie masz wpływu.

Dziewczyna miała na myśli rok, gdy musiała kątem mieszkać u Barbary Gordon, podczas gdy Bruce i Dick realizowali swój tajny projekt dotyczący obalenia wpływów pewnego mafijnego bossa w masową produkcję alkoholi. Miesiące przygotowań oraz sprytna acz niebezpieczna konfrontacja z ludźmi podejrzanego pozwoliły zwyciężyć Batmanowi i jego pomocnikowi. Pięcioletnia Kimberly była otoczona szczególną ochroną, a zadbała o to Barbara Gordon, która jako główna komisarz w Gotham miała decydujące zdanie. Bruce jednak codziennie kontaktował się ze swoją przyjaciółką,  sprawdzając jak się miewa jego wnuczka i czynił, co w jego mocy, by niepożądani nie mieli dostępu do dziecka.  Kim żyła jak pod peleryną-niewidką, miała dom i jego pozory, ale nie rozumiała, dlaczego nie śpi w swoim łóżku i czemu Barbara nadmiernie ją kontroluje. Nie wiedziała, gdzie jest jej dziadek, Alfred i Dick, który wtedy został jej „kuzynem”. Dopiero po roku zobaczyła Bruce’a, który przywitał ją uściskiem, pocałunkiem w czoło i zapewnieniem, że już wraca do domu. Kim chciała się czegoś dowiedzieć, lecz Wayne chłodno oświadczył, że w tej kwestii „nie ma żadnych pytań”. Poza tym czułym przywitaniem, była traktowana oficjalnie przez swojego opiekuna i nigdy to się nie zmieniło.

Kimberly zagryzła zęby na tamte wspomnienia. Bruce codziennie poświęcał się ochronie Gotham albo swojej niezależnej firmie Wayne Enterprises.

Liz nigdy nie miała takich problemów. Jej ojciec zarabiał utrzymanie rodziny, matka poświęciła się domowi. Lizzie i jej młodsza siostra Alison wzrastały w poczuciu rodzicielskiej miłości, której Kim nigdy nie zaznała. Nie wiedziała nawet, kto jest jej ojcem. Czasem fantazjowała, że została podrzucona pod rezydencję Wayne’ów i tym samym jest tylko wychowanką samotnika, który co wieczór zakładał kostium Nietoperza i oddawał się swojej mrocznej misji.

-Ally ma jutro urodziny- Lizzie uśmiechnęła się do przyjaciółki- wyprawia je w sobotę w klubie. Jesteś bardzo wyczekiwanym gościem.

– To fajnie- odrzekła Kim, udając, że się cieszy. Zero entuzjazmu z jej strony.

Liz miała wszystko. Siostrę, z którą kłóciła się o ciuchy. Rodziców, którzy zawsze mieli dla niej czas i na każdym kroku udowadniali swoim córkom, jak bardzo je kochają. Zaś Kimberly miała dużą rezydencję, jej jedyny krewny nigdy nie poświęcił jej więcej niż pięć minut, w ogóle nie uczestniczył w jej życiu. Jedynym pozorem rodzinnej sielanki były niedzielne wizyty na cmentarzu, gdzie byli pochowani Thomas i Martha Wayne’owie, rodzice jej dziadka i ktoś, kto ją wydał na świat. Jej matka, Nicole Dezire Wayne. Rodzinny grobowiec zajmował centralne miejsce na starym cmentarzu. Kim nie lubiła tych wizyt, ta groteska szczęśliwej familii drażniła ją. Buntowała się  i sprawiało jej to ogromną przyjemność. Nigdy nie zakładała białej bluzki i eleganckiego gorsetu w formie sukienki, aby podkreślić znaczenie tego dnia. Mimo iż tak chciał Bruce. Ubierała się tak, jak chciała- spodnie rurki, buty na obcasie i obcisła bluzka. Makijaż mocny, wiedziała, że wtedy wszyscy ją biorą za córkę Bruce’a. Mimo iż lata młodości miał już dawno za sobą, był dopiero po pięćdziesiątce. I nadal działał na kobiety jak magnes. Jednak nie angażował się. Bo jego główne zmartwienie to Gotham.

Kim kopnęła ze złości leżący przed nią kamień. Uderzył on o najbliższą ławkę.

Lizzie spojrzała zaskoczona na przyjaciółkę. Zawsze ociekająca optymizmem Kimberly była osowiała i zirytowana.

– Wszystko gra?- przyjaciółka ostrożnie dotknęła ramienia dziewczyny. Kim spojrzała na nią i uśmiechnęła się.

– Pewnie- odparła, maskując rozżalenie- myślałam o Emmie Luthor, a wiesz jak ona mi działa na nerwy.

– Olej kretynkę- Liz mrugnęła do kumpeli- niedługo będziemy się świetnie bawić na urodzinowym party mojej siostry!

Dalej szły w milczeniu, aż dotarły na piaszczyste wzniesienie. Kim zrzuciła trampki i ruszyła boso po piasku. Liz poszła za jej przykładem. Obie kochały słońce i szum morza. Przynajmniej tu miały poczucie spełnienia we wszystkim.

Dick Grayson stał w dyskretnym miejscu, skąd miał idealny widok na liceum przy Forrest End. Cierpliwie czekał na pojawienie się wnuczki swego mentora. Chłopak czuł się odpowiedzialny za Kimberly, którą zawsze traktował jak młodszą siostrę. Bo formalnie byli rodziną. Nie miał jeszcze jedenastu lat, gdy został adoptowanym synem Bruce’a Wayne’a.

Dick nasunął sobie na oczy ciemne okulary przeciwsłoneczne, chcąc pozostać niezauważonym. Mała zawsze lubiła działać na odwrót, czyli uciekać spod jego kurateli, którą pełnił na wyraźne życzenia Wayne’a. Dick starał się nie być natarczywy, gdyż Kim tego nie znosiła. Aby zabić czas, zdecydował się zapalić papierosa. Delektując się rzadko stosowanym przyzwoleniem dorosłych, czekał  na Kimberly. Minął jednak kwadrans, potem drugi i Dick zaczął podejrzewać, że i tym razem mała wystawiła go do wiatru. Pociągnął po raz ostatni i cisnął niedopałek, miażdżąc go swoim butem. Naciągnął skórzaną kurtkę i spojrzał dyskretnie na urządzenie konstrukcji Bruce’a, które pozwalało namierzyć, gdzie znajduje się smarkata. W budynku szkolnym nie było jednak nastolatki. Dick zmarszczył czoło i odczytał, że Kimberly znajduje się na obrzeżach Gotham. Czyli tam, gdzie nie powinna być. W każdym razie nie w mniemaniu Bruce’a.

Kim siedziała na piasku, rozkoszując się relaksacją. Lizzie leżała obok na plecach i obserwowała przejrzystość nieba. Nie mogło być przyjemniej : spokój, cisza …

– Aaaaaa!- Liz wrzasnęła, gdy coś mokrego zaczęło wodzić po jej twarzy i nie chciało zejść z jej klatki piersiowej.

Kim zaśmiała się, gdy biały psiak atakował aktem sympatii jej przyjaciółkę. Wylazł jak spod ziemi i od razu skoczył na  rozmarzoną Lizzie. Dziewczyna zepchnęła w końcu zwierzaka, który zaczął kręcić się w kółko, próbując złapać własny ogon.

– Krypto, piesku!- stanowczy głos przywołał psiaka, który przerwał pościg za swoim ogonem i zaczął radośnie ujadać.

– Cholera, a był taki spokój- warknęła Lizzie, nakrywając się swetrem, gdyż poczuła chłód. Pojawił się znikąd, choć słońce mocno przypiekało. Kim także odczuła na ramionach zimno, jednak nie był on przyczyną klimatu. Stawał się bardziej zauważalny, gdy zbliżał się do nich właściciel psa. Idąc po piasku, oczom dziewcząt ukazał się młodzieniec, na oko maturzysta.

To on wyzwalał to zimno. Kim spojrzała badawczo na faceta, który zbliżał się do nich.

– Koleś, czy możesz wziąć tego psa?- Lizzie spojrzała z irytacją na chłopaka- nie było miłym, gdy nagle spadł na mnie jak meteor!

– Meteor nie zdążyłby nawet dotrzeć na ziemię- odrzekł wesoło młodzieniec, uderzając o swe kolana i tym samym wzywając do siebie swego pupila- wybaczcie Krypto, ale jest bardzo towarzyski! Jego nastawienie do ludzi  nie tłumaczy jednak tego, że zakłócił wasz odpoczynek.

– Już na pewno nie przywróci dawnego stanu relaksacyjnego- burknęła Lizzie, drżąc z zimna- zrobiło się chłodno i pewnie zaraz stąd pójdziemy!

– Twój pies ma oryginalne imię- odezwała się Kimberly, wstając i nie czując żadnego chłodu. Zupełnie jakby nadal świeciło słońce …

– Ma już swoje lata- odrzekł chłopak, zaintrygowany śmiałością dziewczyny- mój dziadek go tak nazwał, choć babcia wolała Orion.

– Meteory, które przywołałeś- odparła Kim, wyciągając rękę do Krypto i tym samym mając koło siebie łaszącego się psa- zostają zniszczone w atmosferze na wskutek spalania, tylko nieliczne docierają do kuli ziemskiej.

– Dokładnie- chłopak spojrzał na Kim z uznaniem- natura potrafi czynić cuda, niejednokrotnie zaskakując uczonych …

-Jak i amatorów- zaśmiała się wnuczka Wayne’a- wielu ludzi błędnie nazywa meteory spadającymi gwiazdami … Ja wolę jednak myśleć, że to nieznany obiekt latający!

– Oglądasz takie zjawiska?- spytał młodzieniec, schylając się i głaszcząc Krypto- astronomia to bardzo ciekawa rzecz …

– Czasem na terenie, gdzie mieszkam- odrzekła Kimberly, drapiąc psa za szyją- to wysuwa ciekawe teorie …

– Jestem Olivier- chłopak uśmiechnął się do dziewczyny, gładząc Krypto po lśniącej sierści- zjawiska nadprzyrodzone to moja specjalność …

– Kim- Lizzie spojrzała zniecierpliwiona na przyjaciółkę- wydaje mi się, że powinnyśmy już iść …

– Jak zwykle szybko się nudzisz- mruknęła wnuczka Bruce’a, lekko zezłoszczona, że Liz przerywa jej rozmowę- no, ale jak trzeba iść, to trzeba … Miło było cię poznać, Olivierze!

– Ciebie też, Kimberly- chłopak uśmiechnął się, wstając, lekko rozczarowany, iż musi zakończyć ciekawe spotkanie- mam nadzieję …

– Idziemy?- Lizzie była nie do zniesienia- wystarczy, że nie było nas na zajęciach! I jeszcze to cholerne zimno!

Olivier lekko zdystansował się do marudzącej dziewczyny, która patrzyła na niego jak na natręta, który chce namieszać w jej przyjaźni z Kim.

Wnuczka Bruce’a wyciągnęła rękę do Oliviera, mówiąc:

– To do widzenia, i dbaj o Krypto!

Chłopak uściskał jej dłoń, czując, iż palce dziewczyny manipulują z jego własnymi. Szybko ją cofnęła i pogłaskawszy na pożegnanie jego psa, wycofała się z Lizzie, rzucającej pioruny dookoła i trzymając w dłoni swoje trampki. Piach nie był już tak nagrzany, jak półtorej godziny temu.

U szczytu wzniesienia dziewczęta wytrzepały buty i założywszy je na stopy, zaczęły drogę powrotną do domu.

– Co za jakiś dziwak- warknęła Lizzie- i ma tupet!

– Ma ciekawą wiedzę astrologiczną- odparła śpiewająco Kim- będą z niego ludzie!

– Coś ty taka wesoła?- Liz spojrzała podejrzliwie na przyjaciółkę, która zakręciła się w powietrzu, śmiejąc się beztrosko.

– Jestem rozbawiona faktem, że zachowujesz się jak poległa syrena!- Kim puściła oko do kumpeli- zamiast oczarować go swoim śpiewem w celu zwabienia go i spowodowania demencji, dzięki której by się tobą zachwycał przez wieczność, najchętniej rozniosłabyś go jak hybryda!

– Mogłabym mu zaśpiewać- warknęła Liz- ale raczej salwę wojenną!

Kim zaśmiała się serdecznie, niepomna, iż jest obserwowana przez Dicka, który z dyskretnego miejsca obserwował wracające małolaty.

Kim miała swój sposób, aby dostać się do domu niezauważona. Odkryła tunel niedaleko lasu, który roznosił się dookoła rezydencji jej dziadka. Był on zawalonym szybem, lecz umożliwiał przejście, które otwierała klapa w pomieszczeniu na tyłach gmachu, traktowanym jako zaplecze na niepotrzebne przedmioty. Idąc szybem, musiała mieć przy ustach chusteczkę, gdyż wiszący w powietrzu pył atakował nozdrza, aż w końcu dotarła do klapy. Rękami wybadała w górze drewnianą konstrukcję i pchnęła ją, wzniecając kurz i czując, iż zaczynają łzawić jej oczy. W końcu jednak wydostała się z mało przyjemnego tunelu i szybko zatrzasnęła klapę, przykrywając ją znoszonym chodnikiem. Znajdowała się w miejscu, gdzie stały stare meble, jej rzeczy z dzieciństwa, wszystko poprzeplatane pajęczyną i pokryte grubą warstwą kurzu. Kim ruszyła przed siebie, potykając się o starą pufę. Upadła na kamienną posadzkę, czując powracający ból w łokciu. Wilgoć, jaka nawiedziła jej kurtkę, dała dziewczynie do zrozumienia, że rana znowu została otwarta. Krew sączyła się, powodując nieprzyjemne uczucie. Jednak nie zdjęła kurtki, by Bruce nie zorientował się, że się zraniła. Znając temperament wnuczki domyśliłby się szybko, że rana była powodem jakiejś kłótni.

Kim szybko przeszła pomieszczenie i pchnąwszy drzwi, wyszła na jeden z kilku korytarzy, będących częścią długiego holu. Dziewczyna ruszyła znajomą ścieżką, mając nadzieję, że dojdzie do swojego pokoju niezauważona.

Nie była jednak zaskoczona, gdy usłyszała znajomy głos:

– Kim jak zwykle wszystkich przechytrzyła!

Ten luzacki, lecz jednocześnie karcący ton należał do Dicka, który wyłonił się z cienia holu, zastępując drogę dziewczynie.

– Idzie ci na plus dobre obeznanie we wszystkim, co ma związek ze mną- rzuciła bez emocji Kimberly, czując, jak ciepłe zgięcie łokcia wyzwala  ból.  Jednym ruchem sięgnęła do torby i wyjąwszy kosmetyczkę, wyciągnęła z niej mikrochip w kształcie srebrnej diody. Rzuciła Dickowi pod nogi i powiedziała z satysfakcją:

– Mentalność mojego dziadka w aplikowaniu tego chłamu już stała się tak powszechna, że nie chciało mi się tego pozbywać!

– Nie ma co, wyczucie godne wnuczki Mrocznego Rycerza- żachnął się Dick, podnosząc mikrochip- Bruce jednak nie jest zachwycony … To określenie dalekie od wściekłości, którą w sobie skrywa!

– Nigdy nie był nastawiony na inny termin- powiedziała Kim, wzruszając ramionami, jednak zaciskając zęby z powodu rwania w łokciu- co masz do przekazania za jego pośrednictwem?

-Tylko to, że Bruce chce cię widzieć u siebie- odparł Dick, nie mówiąc nic, jednak mając pewne zrozumienie dla dziewczyny, która była dla niego jak młodsza siostra. Zbyt dobrze znał oficjalność Bruce’a Wayne’a i za młodu a nawet teraz popadał z nim w ciągłe konflikty, gdyż Batman potrafił być bez skrupułów. Z całą dozą chłodu i surowości, jaka go cechowała od dnia, kiedy obrał stanowisko mściciela.

Kim szła obok Dicka, nie mówiąc ani słowa. Szła na dobrze znaną jej dyskusję z człowiekiem, który pod względem pokrewieństwa był jej niezwykle bliski, ale jednocześnie tak daleki. Dziewczyna zauważyła, że Grayson nie prowadzi jej do prywatnego gabinetu Wayne’a, ale bezpośrednio do jego jaskini. Im głębiej schodzili, tym robiło się mroczniej.

– Gdyby Bruce spytał, czemu nie zjawiłaś się  w domu po zajęciach, nie mów nic o wagarach- odezwał się nagle Dick, dotykając ramienia Kimberly- powiedz, że byłaś z Liz po prezent dla jej siostry.

– Twoja dyskrecja i solidarność zawsze sprawiały, że czasem zastanawiam się, dlaczego nie jesteśmy rodzeństwem- dziewczyna uśmiechnęła się do przyjaciela- częściej łapię się na tym, iż mamy wiele wspólnego w zdarzeniach losowych!

Dick mrugnął do niej, lecz po chwili przybrał neutralną minę, gdyż przejście, prowadzące do jaskini Nietoperza od drugiej strony, otworzyło się automatycznie. Grayson dał znać dziewczynie i razem weszli do pracowni Batmana.

Pokój z centralnym komputerem był najważniejszym miejscem tajnych operacji Mrocznego Rycerza. Bruce siedział przy nim, analizując jakieś dane.

– Nigdy się nie spóźniasz, Richardzie- odrzekł chłodno Wayne, odsuwając się od urządzenia- co innego można powiedzieć o twojej towarzyszce.

Mężczyzna odwrócił się i ku zaskoczeniu Kimberly był kompletny w stroju Batmana. Maska, jaką nosił i całkowicie białe oczodoły, w kształcie szparek, były zwężone. Zbyt zwężone.

– Kim spotkałem na mieście z jej przyjaciółką Lizzie- odrzekł spokojnie Dick, lecz Bruce przerwał mu bezlitośnie:

– Czy możesz się do mnie zbliżyć?

Dick ruszył pewnym krokiem i stanął obok swojego mentora, który wyciągnął ku niemu dłoń w rękawicy:

-A teraz prosiłbym o niezwłoczne oddanie mi mojego procesora, który trzymasz w kieszeni.

Grayson był lekko zmieszany, ale położył mikrochip na ręce Bruce’a. Ten szybko cofnął rękę i zbliżył się do komputera. W skanujące miejsce podłączył procesor, który zaświecił się na zielono. Jego dioda zaczęła wysyłać sygnały i na ekranie monitora pojawiły się statyczne elektro-fale.

– Tak jak myślałem- głos Bruce’a był zimny i zdecydowany, gdy manipulował jedną ręką na klawiaturze- wieloletnia praca z tobą, Jasonem i Timem uświadomiła mi, całkiem słusznie, że jesteście lojalni względem swoich informacji, jednakże nie w momencie, kiedy chcecie być solidarni.

Batman nacisnął główny klawisz i monitor zgasł, przynajmniej system nic nie skanował. Odwrócił się do swego partnera i wnuczki, wybijając palcem rytm na kolanie, który szczególnie nie podobał się dziewczynie.

– Kimberly nie była po żaden upominek dla siostry Elisabeth, owszem jej przyjaciółka jej towarzyszyła, ale w miejscu, gdzie młodzież chętnie przebywa, olewając zajęcia dydaktyczne!

– Bruce- zaczął Dick, lecz Batman fuknął:

– Niekompetencja jest rażąca we współpracy, do której cię dopuściłem! Widzę jednak, że nie potrafisz się z niej wywiązać, gdy wchodzi tu oblicze przyjaźni! Jesteś winien lojalność, ale temu, kto wystosował do ciebie olbrzymi kredyt zaufania, dopuszczając do uczynienia cię wspólnikiem po twojej ostatniej przerwie od bycia Robinem!

Dick poczuł, jak wzrasta w nim wściekłość. Bruce znany był ze swej dobrej pamięci, ale tu wykazał się szczególną porywczością. Kim on, do licha jest, by go łajał jak jakiegoś szczeniaka?!

– Zawsze byłeś dla mnie mistrzem we wszystkim- odparł Dick ze złością- jednak do pewnych spraw podchodzisz zbyt skrupulatnie! to ty odebrałeś mi wtedy kostium i zacząłeś wpływać na Jasona jako nowego Robina, który o mało cię nie zabił!

Batman wstał energicznie, a Dick poczuł, że posunął się za daleko.

– Oczywiście wszystko się wyjaśniło- zaczął Grayson, lecz jego mentor przerwał mu chłodno i obojętnie:

– Chyba pewne zadania są za ciężkie na twoje brzemię, zwłaszcza, że chcesz kierować się własną wolą. Uważam, że powinieneś poużywać życia i uporządkować własne sprawy. Wkraczające w twoje prywatne życie, zresztą możesz znowu być samozwańczym bohaterem, jak za czasów wcielania się w Nightwinga.

Dick patrzył na Bruce’a z niedowierzaniem.

– Odsyłasz mnie?- chłopak zacisnął dłonie w pięści- dajesz mi niczym w gębę, po tym, co razem przeszliśmy? Zawsze wierzyłem w twoje poczucie sprawiedliwości!

– Batman składa się z jednego wcielenia i umysłu- odrzekł krótko Bruce Wayne- jest zespolony jedynie z tym, co składa się na bazę jego misji. Reszta pozostaje złudzeniem tego, co jest niemożliwe do zrealizowania. Mam nadzieję, że wcielisz w swoje działanie sumienność, bo jej brak zmusza super-bohaterów do popełniania błędów. Bycie takim to nie pieszczota jak uczucie do kobiety. Konsekwencja, nigdy wahanie. Dlatego tak ważna jest własna samokontrola.

– A niech cię szlag, Bruce!- Dick odwrócił się i wyszedł , kopniakiem otwierając drzwi- ciekawe, czy Drake znowu będzie twoim przydupasem!

Batman nie zareagował, stojąc wyprostowany, bił od niego chłód i ogromne opanowanie. Przemierzył jaskinię, patrząc na swój ogromny komputer.

Kim poczuła, jak ten człowiek napełnia ją obrzydzeniem za swoje nader przykładne postępowania względem moralności. Mógł w jej imię zatracić wszystko, nawet najbliższe mu osoby. Dziewczyna odwróciła się i ruszyła za Dickiem, lecz ostry głos Batmana wypełnił całe wnętrze pieczary:

– Nie warz się za nim iść, Kimberly!

Dziewczyna stanęła, starając się zapanować nad bólem w łokciu. Najbardziej jednak bolało ją rozczarowanie, jakiego doznała względem swojego opiekuna.

– A czy ciebie w ogóle cokolwiek obchodzi oprócz własnego nosa?- spytała cierpko, patrząc z ironią na Bruce’a- to jest żałosne, dziadku!

– Twoje niedoświadczenie w tym wszystkim i smarkaty wiek sprawia, że twoje zdanie jest w nie jest ogóle brane pod uwagę- odezwał się stanowczo- nie masz prawa nawet myśleć o tym, co tutaj zaszło!

– Nie jesteś wszechwiedzący- Kim nie chciała być w jego pobliżu- jesteś tylko człowiekiem, nie jakimś przywódcą gwardii prawa! Popełniasz błędy, do których nie masz odwagi się przyznać!

– Zbyt bardzo pobłażałem wszelkiej niekompetencji- Bruce odwrócił się do nastolatki- Dick nie jest tu wyjątkiem, najgorzej gdy nie mam poszanowania od własnej wnuczki!

Kim czuła, iż dłużej nie wytrzyma z bólem w łokciu. Rękaw chlupotał od krwi, jaka się w niej nagromadziła. Dziewczyna syknęła, tracąc równowagę. Doprowadzona do sytuacji pionowej ręka wypuściła bordową ciecz.

– Kimberly!- Bruce zareagował natychmiast, chwytając chwiejącą się nastolatkę.

– Zostaw mnie!- odrzekła z bezsilną wściekłością, jednak nie miała już siły być odporna rwaniu, jakie wyzwała w niej rana.

Bruce poczuł lekką trwogę, widząc, że wnuczka zrobiła się bardzo blada.

– Muszę opatrzyć twoje ramię- odrzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu, widział, że Kim się opiera, jednak mimo sprzeciwów dziewczyny wziął ją na ręce i zaniósł do Sali fizyczno-chemicznej w swej pieczarze. Niosąc ją, czuł bicie jej serca blisko swojego. Zawsze biło szybciej, gdy był czymś zaaferowany. Serce Kim tak samo. Poczuł się lekko poruszony, jednak nie okazał emocji.

– Zostaw mnie!- Kim chciała się podnieść, lecz przypiął pasem jej wolną rękę, uniemożliwiając ruch. Silnymi rękami rozerwał rękaw kurtki, ukazujący ramię, na którego łokciu rysowały się niepokojące strupy.

– Musiałaś mieć do czynienia z obcym przeciwciałem- odrzekł szybko i zdecydowanie Bruce-byłaś już ranna, gdy jego niszczycielski wpływ podziałał na twoje stłuczenie. Namieszał sporo, ale na szczęście …

– Mam to gdzieś!- zawyła Kim, zaciskając zęby, a łzy pociekły po jej policzkach- wolę umrzeć, aniżeli być z tobą! Śmierć będzie najlepszym wyjściem z tego twojego fanatycznego świata!

Batman poczuł, jakby ktoś dźgnął go prosto w serce, w sam środek. Pozostał jednak twardy, wyjmując z apteczki bezbarwną substancję i napełniając nią strzykawkę.

– Zaciśnij zęby, Kimmy- odrzekł stanowczym tonem- muszę wpuścić ci do rany specjalne antidotum, w przeciwnym razie będę musiał amputować ci rękę!

Dziewczyną miotała złość i rozpacz. Była kobietą, jednak umiała być twarda do końca. I powiedział do niej Kimmy, zupełnie wtedy, gdy była mała …

Nie czekając na reakcję ze strony wnuczki, Batman przemył jej łokieć czystym wacikiem, odkażając zanieczyszczoną ranę i bardzo ostrożnie, powoli, nakierował strzykawkę do ciała dziewczyny.

Pilnując, by środek trafił w odpowiednie miejsce, sterowana przez Bruce’a igła przebiła delikatną skórę Kimberly. Dziewczyna poczuła rwący ból, zaczęła krzyczeć, miała wrażenie, że jej ręka płonie, zwęglając każdy kawałeczek jej ciała.

Bruce powoli kończył zastrzyk, widząc, że ręka odzyskuje siłę woli poprzez drgania i że kolor skóry wnuczki odzyskuje naturalny pigment. Gdy antidotum zostało wpojone w łokieć, Kimberly zamknęła oczy i straciła przytomność.

Batman zacisnął zęby i poczuł, że całe napięcie powoli go opuszcza. Udało się. Ręka została uratowana. Kim spoczywała na leżance, obudzi się za najdalej kwadrans. Patrząc na jej delikatną twarz, poczuł, że zawiódł ją srodze. Zbyt bardzo był zaangażowany w Gotham, jego kontakt w tym dzieckiem ograniczał się jedynie do mówienia w ciągu dnia „dzień dobry”. Teraz leżała całkowicie bezbronna, zupełnie wtedy, gdy musiał ją odebrać ze szpitala. Zawinięta w niebieski kocyk, była całkowicie osierocona, taka maleńka. Gdy trzymał ją w ramionach, tworząc kołyskę ze swoich silnych ramion, wiedział, że tylko on pozostał jej na świecie. Postępował jednak nie tak, jak jego ojciec, gdy Bruce był małym chłopcem. Nauczony surowością swej egzystencji, opierał się na tych zasadach, które sam sobie narzucił.

Bruce patrzył na Kimberly, która stawała się młodą i niezależną kobietą. Miał zmarszczone brwi, gdy jego spojrzenie wędrowało do jej łokcia. Znajdzie drania, który naraził jego wnuczkę na takie niebezpieczeństwo. Na razie jednak chciał być przy niej, gdy się obudzi. Kim chyba się ucieszy, gdy Dick będzie także. Czując spoczywający w kieszeni kostiumu telefon, wiedział, co musi teraz zrobić.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Kalendarium

Sonda

Twoja reakcja na zwiastun "Joker: Folie À Deux"

Zobacz wyniki

Sonda

Najlepsza okładka (Dark Age):