.: Strona Główna
 .: Forum
 .: O Stronie
 .: Dołącz do BatCave
 .: Wyszukiwarka


 .: Batman: The Movie
 .: Catwoman

 .: Batman
 .: Batman Returns
 .: Batman Forever
 .: Batman & Robin

 .: Batman Begins
 .: The Dark Knight
 .: The Dark Knight Rises

 .: Batman: Mask of the
 Phantasm
 .: Batman & Mr. Freeze:
 Subzero
 .: Batman & Superman:
 The World Finest
 .: Batman Beyond:
 Return Of The Joker
 .: Batman: Mystery of
 the Batwoman
 .: Batman: Gotham
 Knight

 .: Zawieszone
 .: Fanfilms


 .: Seriale Animowane
 .: Seriale TV


     .: INNE :: FANFICTION :: BATMAN REVANGE OF THE ALFRED :.

BATMAN
"REVENGE OF ALFRED!"

Bob Kane and Tim Burton Tribute!

***


Wybijała dziesiąta. Jak co wieczór Gotham City opanowała gotycka ciemność. Z małej alejki wyszła niewysoka, garbata staruszka i powolnym krokiem ruszyła w stronę przystanku. Nagle, z jednej z czarnych niczym serca skorumpowanych policjantów alejki wybiegł posiadający siejącą trwogę i spustoszenie gębę oprych i wyrwał Bogu ducha winnej kobiecie torebkę.
- Na pomoc! Ratunku! - zajęczała pokrzywdzona przez otaczające ją społeczeństwo starowinka, podczas gdy szczycący się swą niegodziwością i zuchwałością kryminalista uciekał tam gdzie go nogi poniosą.
Świadkiem tego zdarzenia był sam Komisarz Gordon. Stojący na dachu centrum policyjnego stróż prawa poczuł silny przypływ adrenaliny i głos instynktu pchający go, by zrobić wszystko, co w jego mocy, by wymierzyć sprawiedliwość. Bez namysłu odrzucił kubek kawy i złapał za wielką wajchę włączającą Bat-sygnał który był dla mieszkańców niczym światło nadziei, a dla świeżo przybyłej do Gotham i niezapoznanej z lokalnym folklorem sekty, długo oczekiwanym znakiem od Boga, oznaczającym rozpoczęcie masowego mordu.
Zuchwały rzezimieszek uciekał ile sił w nogach oglądając się co jakiś czas za siebie. Nagle coś niczym wielki cień zwaliło się z nieba i stanęło przed nim w groźnej pozie.
- Ktoś ty? - zawołał z przerażeniem i strachem na twarzy.
- Jestem Batman... - rzekł mrocznym głosem osobnik przypominający gigantycznego czarnego nietoperza.
Sparaliżowany strachem rabuś stał zamurowany, nie mogąc drgnąć, gdy nagle nadbiegła staruszka, wyrwała swoją torebkę i robiąc potężny zamach zdzieliła nią po twarzy oprycha, który odleciał dwa metry i tłukąc czaszkę walnął głową o ścianę.
Batman ze szczerym zdziwieniem i dezorientacją patrzył jak mała starowinka podbiega do leżącego na ziemi opryszka i zadaje serię potężnych kopniaków w krocze po czym uniosi go i rzuca o śmietnik na drugim końcu alejki z którego wyskakuje wystraszony kot. Łotr resztką życiodajnej energii spróbował podnieść się w górę i zatamować ręką strumień krwi, który leciał z jego ust niczym z wodospadu, jednak nim zdążył to uczynić, szybka w swym działaniu babcia zdzieliła go wielką kłodą, która dziwnym zbiegiem okoliczności znalazła się wna środku alejki.
- A masz łobuzie! - syknęła i odwróciła się do Mrocznego Rycerza - Dzięki ci, Batmanie! Mój zbawco! Bozia mi cię zesłała! - uśmiechnęła się pokornie.
- Emm... tak... do usług! - przytaknął Batman patrząc jak staruszka odchodzi.
- Tam do licha, jasny gwint Batmanie! Ale mu pokazałeś! - zawołał z dumnym entuzjazmem czternastoletni chłopiec w masce i rażąco kolorowych i obcisłych ciuchach, wyskakując zza swego mentora.
- Przymknij się Robin! - syknął Batman i odszedł, zostawiając swego partnera patrzącego ze zdziwieniem na leżącego w kałuży krwi przestępcę.

***


- Tu Vicki Vale, Gotham New's! - rozległo się na ekranach wszystkich telewizorów następnego dnia - Dziś pokażemy państwu ekskluzywny wywiad z Romanem Sonisem, który przeżywa milionowe straty swojej firmy kosmetycznej...
Po chwili na ekranie ukazał się wściekły biznesmen w swym biurze. Biegał w ferworze i rzucał na wszystkie strony krzesłami oraz papierami.
- AAAAr!!!!!! Zabiję was! Zabiję was wszystkich! Śmierć niewinnym! AAAA!!!! - wydarł się i wyrzucił krzesło przez zamknięte okno.
- Czy jest panu ciężko? - spytał młody reporter, a Roman w ułamku sekundy złapał go za szyję, cisnął o biurko i przyłożył nóż do gardła.
- Zabiję ciebie! Zabiję twoją matkę! Zabiję... - syknął Roman, jednak nagle transmisja przeniosła się powrotem do studia.
- Wzruszające.... - skomentowała Vicki - Ale najpierw! Wczoraj nasz tajemniczy obrońca Batman znów wybawił niewinnych swą bohaterską obronną ręką....
Na ekranie ukazał się komisarz Gordon.
- Chwała Bogu że jedna osoba w naszym mieście robi coś jest bezpieczne, zamiast liczyć na innych! - wyraził swoje zdanie komisarz.
Po chwili na ekranie pojawiła się Vicki w parku, robiąca wywiad z napadniętą poprzedniego dnia staruszką.
- Nie wiem, co bym zrobiła gdyby nie on... - wzdychała starowinka - Taaakie miał skrzydła! A oczy...Olaboga! Nagle Vicki kogoś dostrzegła. Po chamsku odepchnęła staruszkę i podbiega do przystojnego bruneta, który szedł powolnym krokiem w drogim garniturze trzymając w ręku walizkę.
- O, idzie Bruce Wayne! - zawołała reportera - Playboy-milioner! Panie Wayne można na słówko?
- Naturalnie! - uśmiechnął się Bruce.
- Jak pan sądzi- kim, bądź czym jest ten tajemniczy Batman?
- Cóż wydaje mi się, że to...
W tym momencie niestabilna walizka otworzyła się i wypadł z niej Batstrój. Wayne szybko kucnął i zaczął chować go z powrotem, drugą ręką starając się odgonić Vicki.
- Cholera! Koniec wywiadu! Won! Ale już! - syknął milioner.

Równie niepocieszony był Bruce, który siedział w swej nieziemsko bogatej willi i z grymasem oglądał wywiad w telewizji. Obok jego wierny i oddany lokaj Alfred pokornie zamiatał podłogę, marnując półgodziną przerwę, którą zwykle miewał o tej porze.
- Alfred ty cieciu! - warknął z oburzeniem Bruce - Mówiłem ci palancie, żebyś lepiej zamykał walizkę! Mówiłem? - Proszę mi wybaczyć, Paniczu Bruce... - westchnął ze smutkiem Alfred.
- Flimon! - dodał milioner i wylał po chamsku swój drink na podłogę - O! Zobacz znów rozlane! - fuknął na służbę - Nic kurna nie może być w domu czyste! Zlizywać to będziesz!
- Proszę mi wybaczyć, Paniczu...
- Ten tylko "wybacz i wybacz"! - mruknął pod nosem Bruce,
Alfred schylił swoje stare ciało, by swą mającą początki Parkinsona ręką wytrzeć plamę, jednak Bruce silnym zamachem odepchnął go na bok nogą.
- Suń się Alf, telewizje mi zasłaniasz! - warknął Bruce.
- A teraz poznajmy naszego kandydata na burmistrza pana Oswalda Copelpot! - oznajmiła Vicki i na ekranie ukazał się mający przemowę przedwyborczą kandydat. Ubrany był w przesadnie obcisłą szarą piżamę na którą było zarzucone palto. Na łysiejącej głowie miał cylinder, usta ubrudzone w jakiejś czarnej mazi, a w ręku trzymał parasol. Skóra jego była blada. Za nim stał inny mężczyzna, który obsesyjnie co chwila podrzucał monetę i sprawdzał czy to "orzeł czy resztka".
- Cześć dzieci... - wydyszał swym zachrypniętym głosem pan Copelpot i zakrztusił się wypluwając półtora litra jakiejś zielonej mazi.
- Jest z nami także Harvy Dent, prokurator policji... - ciągnęła reporterka - Panie Dent gdzie znalazł pan tak wspaniałego kandydata?
Dent nagle schował monetę i poprawił włosy.
- A, raz tam idę sobie, dzień jak co dzień... - rozpoczął opowiadać niczym bajkę na dobranoc Harvey - Patrzę... a tu coś w kanałach pływa! Zdechły mors czy co, myślę sobie.... No to podszedłem, dźgnąłem kijem, patrzę.... A to pan Copelpot! A że chciałem jakiegoś kandydata na burmistrza znaleźć, to myślę co mi tam -wykreuję go! I tak właśnie było!
- Fascynujące! - uśmiechnęła się Vicki i zwróciła się do kandydata - Pana kampania jest na prowadzeniu! Jak pan sądzi- czemu pan to zawdzięcza?
- Myślę, że to dlatego, że ludzie mają dosyć wcześniejszego burmistrza, który pozwala biegać po ulicach jakiemuś pedałowi, przebranemu za Nietoperza z gaciami na wierzchu... - wyjaśnił.

Ścierający podłogę Alfred zareagował śmiechem, po czym Bruce zaserwował mu silnego kopniaka.
- Intrygujące panie Copelpot! - ciągnęła wywiad Vicki - Ma pan aż 74% poparcia! Jak się pan czuje?
- Źle.. - wydyszał - Hhh... Coś ssie mnie w żołądku... Jakby głód... Wielki głód...
Nagle dojrzał kobietę która przejeżdżała nieopodal z wózkiem.
- O proszę zaczekać! Jakie ma pani piękne dziecko... - zawołał pan Copelpot biegnąc za kobietą - Chemy zmienić nasze w Gotham City w metropolię! - opowiadał Dent podczas gdy w tle było słychać kobiecy pisk po którym rozległo się wołanie "Głosuj na mnie!" - Utopię! Gdzie ludzie będą mogli chodzić spokojnie po ulicy bez obawy, że ktoś ich napastuje! Z dala od mutantów, obojnaków i wybryków natury! - rzekł patrząc kątem oka na swojego kandydata, który wracał ocierając chusteczką czerwoną maź z twarzy.
- Dziękuje za wywiad... - uśmiechnęła się Vicky.
- Hę? Już koniec? - mruknął pan Copelpot - To idę coś jeszcze wszamać... - rzekł zauważając coś, co przebiegło po jego lewej - Hej, kici, kici...Kici...Choć do tatusia...

Ów reportaż dał młodemu Wayne'owi wiele do myślenia.
- Nie wiem, co sądzić o tym kandydacie... - oznajmił Bruce - Nie wiem dlaczego, ale nie wzbudza mojego zaufania! - A według mnie dobrze gada... - oznajmił Alfred i zaliczył kolejnego kopa.
- Z drugiej strony szanuje zdanie Harvy'ego, bo to mój jedyny przyjaciel... - ciągnął Bruce - Był dla mnie jak brat, jak ojciec! Jak moja jedyna rodzina! Przez całe moje życie to była jedyna poczciwa dusza na tym świecie, która wyciągała do mnie pomocną dłoń...
Zamilkł na moment i popatrzył na mającego łzy w oczach Alfreda.
- No, a teraz pójdę się wyspać przed patrolem! - zaznaczył Bruce - A ty kanciapo idź lepiej upierz mi bat-strój! - Wie Panicz, ja też mam imię...
Oburzony tym tekstem Bruce wyrywa lokajowi szmatę i zaczyna nią okładać go po twarzy.
- I co pyskujesz? - wrzasnął - No co? Kto jest Paniczem Bruce? Hę? Co?
- Panicz! Panicz! - zaszlochał Alfred.
- I żebyś to sobie zapamiętał... - syknął dumnie Wayne - Ty psie... Ty cioto... Ty łajzo jedna!
- Gdyby pana ojciec żył, to by nie pozwolił by mnie panicz tak traktował! - zawołał histerycznie Alfred.
- Ale nie żyje i nic na to nie poradzisz! - krzyknął Wayne i wyszedł z pokoju śmiejąc się chamskim śmiechem.

***


W międzyczasie pewien czarny charakter, o jeszcze czarniejszym sercu, siedział w swym gabinecie i wsuwał ociekającego tłuszczem kurczaka. Był to nikt inny jak sam Oswald Copelpot. Towarzyszył mu Dent który omawiał jakieś wykresy,
- Źle się dzieje mój Pingwinie! - rzekł Harvey - Wczoraj w nocy Batman znów obezwładnił naszych oprychów! Nie wiem jak on to robi...
- Ta! - warknął Pingwin - Musimy się go pozbyć, bo jeszcze pokrzyżuje nasz plan... I zmień swój ton, bo brzmisz jak czarnuch!
- Sam nie wiem jak dałem ci się w to w kręcić - rzekł Dent łapiąc się za głowę w dramatycznej pozie, po czym oparł się o lustro. Trzęsącą ręką wyciągnął powoli monetę i zaczął ją obmacywać - Nie wiem... Czasem się czuję jakbym był dwojgiem ludzi... Jakby była we mnie druga mroczna osobowość... Jakby... Jakby rozgrywała się we mnie walka dobra ze...
- Otworzyć okno? - zapytał Pingwin. - Nie, w porządku! - rzekł Dent i schował monetę.
- Wracając do planu, to jesteś pewien że się powiedzie?
- Tak! - rzekł I pokazał tabliczkę z napisem "The Evil Plan" - Jak tylko zostaniesz Burmistrzem zburzysz Gotham City, zbudujesz w jego miejscu park wodny, a nim mieszkańcy Gotham się połapią co jest nie tak, to będziemy już daleko z ich pieniędzmi! Hohohohoho...
- Weź się nie śmiej się jak pedał bo mnie mdli! - warknął Pingwin i wbił swe zęby w kawałek udka - Lepiej żeby twój nowy agent wykosił tego nietoperza i nie zawalił jak wcześniejsi!
- Spoko! Ten nas nie zawiedzie... Widzisz zrobiłem obliczenia... - rzekł pokazując na wykres.
- Acha! - przytaknął Pingwin.
- I wyszło mi, że aby zniszczyć Batmana...
- Acha!
- Musimy przestać zatrudniać przesądnych i tchórzliwych łotrzyków!
- No jasne! - klepnął się swoją opasłą łapą Oswald - Czemu o tym wcześniej nie pomyślałem?
- Ten nowy jest w sam Ras! - zaśmiał się Dent - Przerobi go na Racki-Gacki! Hohohoho!
- Co ja ci palancie mówiłem o śmianiu się jak ped... A moment! - zamilkł na moment Pingwin - Racki-Gacki? A! Kapuje! Faktycznie śmieszne! HAHAHAHAHA!!!!
Obaj partnerzy w sianiu zła wybuchli śmiechem.
- HAHAHAHA! - śmiał się Dent - Ale kalambur słowny walnąłem, no nie?
- No! HAHAHA... Racki-Gacki! - otarł łezkę Pingwin - HAHAHAHA... Ja nie mogę...Hahahaha...Dobra! Starczy... - rzekł poważnie, obaj zamilkli na moment i po dwóch sekundach powrócili do salw chorego śmiechu.

***


Była to kolejna mroczna noc. Batman stał na dachu jednego z wielu budynków i swym czujnym okiem patrolował park. Było spokojnie. Tylko jakaś moda kobieta szła ulicą. Nagle rozległa się melodia. Dochodziła z Bat-komórki. To wzywał Batmana komisarz Gordon. Mroczny rycerz bezzwłocznie udał się w stronę komisariatu, nie zauważając trójki zbirów która, korzystając z okazji, wyskoczyła z krzaków i zaczęła okładać bezbronną kobietę. Po chwili Batman wpadł do biura i ujrzał zakneblowanego, związanego komisarza Gordona.
- Komisarzu Gordon, wzywał mnie pan! - zawołał Batman - Co się stało?
- Mmmm... - wyjaśnił zakneblowany
- Kto to panu zrobił?
- Mmmm....
- Ja Bat-cioto! - rozległ się znajomy głos. Batman obejrzał się i ujrzał starego wroga który stał na oknie podpierając się laską.
- Ożesz ty.... - zawołał Mroczny Rycerz - Toż to sam Joker!
- Nie idioto! To ja, Riddler! - zawołał oburzony przeciwnik.
- Riddler? - zdziwił się Batman - A tak! Riddler! Znany także jako Jervis Tech!
- Nie! Jervis Tech to był Mad Hatter!
- A myślałem że Mad Hatterem był Kirk Langstrom!
- Nie debilu! On był Man-batem! Ja jestem Edward Nigma!
- Edward Nigma? A, ten pedał ?
- Nie! To był Scarecrow! - wydarł się oburzony Riddler,
- Pora kończyć tą szaradę! - zawołał Batman i rzucił we wroga Bat-rangiem. Niestety rzut był nie dbały i Bat-rang upadł tylko metr przed Riddlerem.
- Nieeeeeee! - zawołał przerażony swą klęską - Chybiłem!
- Mmmm!!! - dodał Gordon.
- Ha-ha! - zaśmiał się Riddler -A teraz cię zabije i to raz na zawsze! Chyba że odpowiesz... na tę zagadkę! Co to jest : Nie je, nie pije a chodzi i bije?
- Jasny gwint Batmanie! Toż to może być wszystko! - zawołał pojawiający się znikąd Robin.
- Przymknij się Robin! - syknął Batman i pogrążył się w długiej medytacji - Pomyślmy... Nie je... Nie Pije... Mch... Pije się wodę... woda jest w morzu... morze jest... Morze jest słone... słone jak sól... sól wydobywa się z kopalni.... W kopalni pracuje pan górnik... Górnicy są brudni... Brud jest ciemny... Kobiety mają często ciemne włosy...Kobiety są atrakcyjne... atrakcyjne kobiety się zaprasza.... Zaprasza się ludzi na imieniny... na imieninach podaje się często śledzie... śledzie łowi się w wodzie... woda jest w morzu... w morzu się pływa... pływanie jest sportem... Sportowcy mają ścisłą dietę... Boks jest sportem... Chwila moment! Wszystko powoli zaczyna się składać w logiczną i sensowną całość... Boks...Dieta... Mam! - Batman pstryknął palcami - Odpowiedź to "Bokser na diecie"!
- Nieeee!!!! - złapał się za głowę Riddler - Przekleństwo! Jak na to wpadł...? Jak...? Jak!?
Batman ujrzał iż przeciwnik zaczął kołysać się na oknie. Bez namysłu wyciągnął Bat-kamień na sznurku (zgadnijcie co to mogło być) i rzucił w przeciwnika który zleciał w dół. - To nie faaaaair.... - rozległy się ostatnie słowa Edwarda.
- Jasny Gwint Batmanie! - krzyknął wskakujący na okno Robin - Chyba zabiłeś Riddlera!
Batman westchnął odwracając się i pociągnął do siebie Bat-kamień na sznurku, nie zwracając uwagi na to,że przechylił stojącego Robina, który spadł z okna.
- Musiałem Robin ! - wyjaśnił bohater. -Nie pozostawił mi wyboru... Do zobaczenia komisarzu! - zasalutował wychodząc.
- Mmm... Mmmm... - odparł Gordon.

***


- Ty niedojdo! Ty popaprańcu! Ty fajfusie! Ty debilu skończony! - darł się oburzony Bruce - Długo mam wołać? Ty cioto...
- Echem! - wysyczał przez zęby wchodzący do salonu lokaj - Mam na imię Alfred, Paniczu Bruce...Alfred Pennyworth! - Och, przestań chrzanić! - warknął Wayne.
- Tak paniczu Bruce! - westchnął Alfred.
- No! - mruknął Bruce i wziął zupę - Bo znów ci wlepię dwadzieścia kijów i się... - zamilkł by napić się zupy i oburzony odrzucił talerz - Co jest do cholery!? Ta zupa jest zimna!
- To chłodnik paniczu! - wyjaśnił Alfred - On powinien być zimny...
- A co mnie obchodzi twój chłodnik! - wrzasnął Bruce - Tego już za wiele! Obijasz się! Nie kiwniesz nawet palcem... Ja tu, pan domu ciężko haruję...Zwalczam zbrodnie...
- Ta, latając z gaciami na wierzchu...
- Zwalniam cię! - zawołał Bruce.
- C-co proszę...?! - zająknął się przerażony Alfred.
- To, co słyszysz! - rzekł panicz - Może wezmą cię do czyszczenia Toy-Tojów... Ale u mnie już nie pracujesz niewdzięczniku i pasożycie! Won z mojego domu i nie wracaj bo poszczuję cię Bat-Burkiem!
Zrozpaczony Alfred wybiegł z płaczem.
- Ciota pieprzona... - mruknął Bruce i położywszy się na kanapie przełączył kanał. Na ekranie ukazała się czołówka serialu "Krypto The Superdog" - O! O to jest serial dla prawdziwych mężczyzn! - oznajmił Wayne - A nie te zasrane Nastoletnie Tytany...

***


Załamany Alfred szedł ulicami Gotham City. Nie miał krewnych i przyjaciół do których mógł się udać. Stracił wszystko to, w co wierzył i co pielęgnował. Próbował złapać taksówkę metodą "auto-stop", jednak auto tylko przejechało obok i ochlapało go wodą z kałuży. Przygnębiony usiadł pod mostem i zaczął ryczeć.
Przed oczami miał znów ten pechowy poranek, gdy przyniósł paniczowi herbatę. Niestety, dodał do niej trochę tak bardzo znielubionej przez pana cytryny i młody Bruce wyraził swój gniew polewając, ciągle gorącym napojem twarz Alfreda i go okładając kopniakami.
Znów naszły Alfreda te nieprzyjemne wspomnienia, gdy musiał trzy godziny szyć Bat-strój, podczas gdy Bruce oglądał mecz w telewizji. Bądź gdy biedny spędził całe popołudnie, czyszcząc toaletę szczoteczką do zębów tylko po to, by po chwili mógł wpaść uchlany Batman razem Supermanem, Zorro i innymi kumplami z ligi i zbezcześcić jego pracę.
Do tej pory Alfred pamiętał jak zadzwonił do niego Gordon, który wzywał na pomoc Batmana, gdyż miał u siebie w biurze świeżo uciekniętego Jokera. Jednak z powodu, że panicz Bruce leżał właśnie nawalony na kanapie, był zmuszony wyjaśnić iż Batman wyjechał z delegacją do Central City. Komisarz z tego powodu wyraźnie się obraził gdyż po wrzasku "Barbaro uciekaj stąd" i kilku strzałach, rozłączył rozmowę.
Alfred także nie raz padał ofiarą psikusów swego panicza. Na przykład w czasie mycia zębów , do łazienki lokaja wpadli rozbawieni Bruce z Harvym, po czym wyjaśniali mu coś pokazując na szczoteczkę i po chwili przybili piątkę patrząc jak zniesmaczony Alfred wybiega z łazienki. Innym razem gdy wraz z paniczem był nad grobem jego rodziców, zamyślił się nad czymś i nagle zdziwiony ujrzał iż młody miliarder zniknął. Zdziwiony rozejrzał się dookoła i wtem zza drzewa wyskoczyła przerażająca zjawa. Jak się okazało po chwili był to Bruce w prześcieradle Alfreda, z wyciętymi otworami na oczy.
Alfredowi przypomniało się jak raz gdy panicza nie było, uznał iż zasłużył na pięć minut relaksu i rozłożył się na kanapie i włączył telewizję. Dumnie posłuchał reportażu panny Vicki o tym jak Batman właśnie aresztował szajkę złodziei ,gdy nagle Batman podbiegł do kamery, odepchnął po chamsku reporterkę i krzyknął "Pamiętaj, że na kolacje mają być flaki a nie pomidorowa!".
Te wspomnienia tylko pogorszyły sprawę. Alfred miał dosyć swojego życia. Życia w którym robił za wycieraczkę palantowi, który zbiera pochwały za latanie nocami po mieście w kretyńskim kostiumie, który zresztą Alfred musiał sam zrobić.
Wstał i popatrzył na wiszące na murku plakaty. Pośród " Salient Bob Gang -Strike agian!", "Paul Dini otwiera nową sieć Harleyów" czy "In Cinemas This Halloween : Jeph Loeb vs. Tim Sale 2" ujrzał plakat głoszący hasło "Kim jest Batman?"
Z rządzą zemsty w oczach zerwał plakat i nie zwracając uwagi na patrzących nań przechodniów, wybuchnął chorym, złowieszczym śmiechem.

***


- Riddler! Ty cioto! Ty pomiocie! Ty debilu! - darł się Pingwin - Ty synu szmaty, ty! Zawaliłeś robotę! - dodał i popatrzył na nagrobek z wielkim zielonym znakiem zapytania - Ale wiem, że to nie twoja wina, tylko tego fagasa Denta, który kazał mi cię zatrudnić!- westchnął - On to wszystko umie spieprzyć... Chyba dokonam małego przegrupowania w moich szeregach.... Ale najpierw coś wszamam bo mi kichy nawalają... Tylko co... - mruknął i rozjarzał się naokoło - W Boże Ciało to przynajmniej obwarzanki i watę cukrową sprzedają, a tak to...
Zamyślił się patrząc na grób, rozejrzał się dookoła, wziął leżącą łopatę , rozejrzał się raz jeszcze i zaczął rozkopywać grób.

***


- Harvey!!! - ryknął pingwin gdy po pół godzinie wpadł do biura.
- Pingwin! - zawołał przerażony Dent odrzucając czytanego właśnie "Wizarda" - Ja wszystko wytłumaczę... Ja... Ja... Wyjaśnię! To nie moja wina że Riddler zawalił... To ten Batman... Ja...
- Za wiele razy mnie zawiodłeś! - rzekł Oswald - Pora byś zapłacił za swoją... - nagle zatrzymał się, złapał się za gardło i rzygnął obwicie zieloną mazią.
- Chusteczki? - spytał Dent,
- Nie, dzięki poradzę sobie... - rzekł Pingwin - O matko! - otarł maź ręką i powrócił do groźnej pozy.
- Możemy pogadać... - ciągnąć wycofujący się Dent, wchodząc na okno - Dogadać się... Jestem adwokatem... to jest prawnikiem... To jest... Prokuratorem...
Pingwin stanął przed nim w milczeniu i pozie, jakby miał go wypchnąć.
- BU! - zawołał tylko pingwin i po sekundzie milczenia, obaj wybuchnęli śmiechem.
- Drrrryńńń!!! - zadzwonił nagle telefon i przestraszony Harvey wyleciał przez okno.
Zdziwiony Oswald wyjrzał przez okno i ujrzał stojący w alejce ogromny kontener z napisem "Odpady i chemikalia toksyczne" z którego wystawała ręka Denta.
- Cholera musieli to akurat tu postawić... Co za dzielnica... - warknął Pingwin i poszedł odebrać telefon - Halo? Kto mówi?
- Witam Panie Copelpot... - rozległ się mroczny głos - Czy chciałby się pan pozbyć Batmana na dobre?
- No to było by fajnie... - przytaknął kandydat na burmistrza.
- Tak się składa, że znam sposób, ale potrzebuję pan
a współpracy! - syknął osobnik.
- Dobra, dobra... A kto mówi? - Proszę na mnie mówić... Black Mask! HAHAHAHAHAHA!!!
- Halo?
- A tak, sorry!

***


Następnego dnia Bruce siedział na kanapie w samych majtkach i prasował spodnie. W telewizji właśnie czterech mężczyzn w białych fartuchach pałowało dwóch pacjentów. Po chwili podbiegł do nich piąty z "elektrycznym pastuchem" i zaczął razić jednego z obitych. Nagle wszyscy stanęli w rządku i uśmiechając się pokazali "kciuki w górę".
- Arkham Azyl... - rzekł głos - Nie czekaj, aż oklapniesz psychicznie, zarezerwuj pokój już teraz!
- Wspieramy akcję "Cała Polska czyta dzieciom"! - dodał jeden z pobitych.
- Cholera... - warknął Bruce - Kto to widział, żeby człowiek sam sobie musiał spodnie prasować, to już jest skandal...
Nagle rozległ się dzwonek. Wayne podbiegł do drzwi i ujrzał w nich listonosza z wielką brązową paczką.
- To dla pana Wayne'a...- rzekł listonosz wręczając kilka listów.
- O ,świetnie! - zatarł ręce Bruce i podszedł do pudła.
- Moment, moment! - rzekł listonosz - Najpierw podpis...Ma odebrać pan "Batman"!
- Hę? - zdziwił się milioner - A no tak, gdy to zamawiałem byłem w kostiumie... - klepnął się w czoło - Momencik!
Bruce, zamknął drzwi i otworzył je znów po chwili. Miał na sobie maskę i pelerynę, choć ciągle był w samych majtkach.
- A, pan Batman! - uśmiechnął się listonosz -Proszę tu podpisać!
- Robi się...
- A! Byłem wczoraj na pana Bat-Blogu! Niezłe fotki!
- Dzięki! Jak żona?
- Świetnie.. Świetnie...

Po chwili Bruce wziął wielkie pudło do salonu i zaczął otwierać je łomem, czytając jednocześnie jeden z listów który dostał.
- Mch... Pan Oswald Copelpot zaprasza mnie na przyjęcie... - zdziwił się - Dziwne! No ale co tam! Z tym, co zamówiłem wreszcie skończą się wszystkie moje problemy....
Bruce otworzył pudło i wyskoczył z niego meksykanin.
- Hola muy Amigo! - zawołał wesoło - Me illamo Ronaldo!
- A Ronaldo! - ucieszył się Bruce - Ola, Ola! To ciebie zamówiłem w miejsce Alfreda?
- Si senior Wayne! Muchas Gracias!
- No nieźle... Dobra, kończ z tym rumuńskim i uprasuj mi spodnie, dziś idę na imprezę!
- Senior yo vivo en Mexico no Rumunia...
- Do roboty!

***


Przez przybierające na mroczności ulice Gotham City szedł Dent. Wydostał się z kontenera, jednak kulał, a połowa jego twarzy ociekała żrącą mazią.
- Pomocy... - zadyszał - Co się ze mną dzieje...To...To jakaś przemiana...Ja... Ja nie wiem co się ze mną... Nagle dostał w łeb, otwierającym się drzwiami od limuzyny z której wysiadł odziany w dziarski smoking i niedostrzegający starego kumpla, który upadł nieprzytomny na ziemię, Bruce.
- Zaparkuj samochód, tylko gdzieś niedaleko! - zwrócił się do robiącego za szofera Ronaldo.
- Si Amigo! - uśmiechnął się meksykanin i odjechał.

Na przyjęciu w biurowcu Pingwina zgromadził się spory tłum najznakomitszych osób w Gotham City. Nie zabrakło gustującego w krewetkach komisarza Gordona oraz Vicki, która niespecjalnie zainteresowana tym drogim przyjęciem szukała okazji, by przeprowadzić reportaż. Jej oczy szybko przykuł zlizujący ostatnie okruchy z talerza, gospodarz.
- Panie Copelpot! - zwróciła się do pingwina - Ta wielka galowa impreza podniesie z pewnością pana szanse na wygranie wyborów... Ma pan coś do powiedzenia?
- Jakby to ująć... - zamyślił się pingwin - Jeśli chcecie być dumni z Gotham City -głosujcie na mnie! - zawołał owacyjnie i nagle puszczając talerz złapał się za gardło i zwrócił siedem litrów bulgoczącej zielonej mazi - To od tych pierniczonych frytek... - syknął - Mówiłem bez frytek! - wrzasnął na jednego z kelnerów.
- O! Jest i pan Bruce Wayne! - zauważyła wchodzącego na przyjęcie przystojniaka,
- Hej Vicki! - uśmiechnął się młody miliarder.
- Panie Wayne! - podeszła do niego Vicki - Pojawia się pan na przyjęciu pana Copelpota...Czyżby głosował pan na niego?
- Cóż... - zastanowił się Bruce - Nie zdecydowałem jeszcze, ale pan Oswald wydaje się być poczciwym mężczyzną...
- Kelner! - rozległ się wrzask spragnionego pożywienia gospodarza - Jeszcze jedno niemowlę...Tylko żeby było nie ochrzczone bo wypatroszę twoją matkę inwalidkę!
Nagle rozległ się strzał.
Wszyscy z przerażeniem spojrzeli w stronę drzwi i do środka wtargnął trzymający pistolet ręczny Black Mask.
- Przyjęcie odwołane! - zawołał - Teraz Black Mask przejmuje tu stery...
- Ale chałowy tekst... - mruknął pingwin i zauważył iż Vicki się na niego patrzy - To jest! Ojej! Ale niewesoły zbieg okoliczności! - przejął się sztucznym głosem - No, toż to sam Black Mask na moim przyjęciu... Co ja pocznę? Bruce uznał iż nadeszła pora przemienić się w Batmana. Nie mógł jednak tego uczynić przy gościach.
Chamsko i bezczelnie rozpierając się łokciami ruszył w stronę drzwi popychając na ziemię każdego kto stanął na jego drodze.
- Przepraszam, przepraszam, sorry, proszę mnie przepuścić... Z drogi... - ciągnął aż dostał się do wyjścia przez które czmychnął.
- Też mu te frytki dawałeś? - zwrócił się zdziwiony Pingwin do kelnera.

Zdzierający z siebie smoking Bruce podbiegł do swojej limuzyny, przy której Ronaldo stał czytając komiks. Bez namysłu wskoczył do środka auta i nie specjalnie przejęty co najmniej sześcioma przechodniami którzy mu się przeglądali, rozpoczął przebierać się w swój bat-strój.

***


W Sali Black Mask kontynuował terroryzowanie zgromadzonych gości. Nagle z przerażonego tłumu wystąpił Gordon.
- Panie Black Mask - rzekł stanowczo - W imieniu prawa jestem zmuszony aresztować pana za sianie chaosu...
- Cholera, wiedziałem że to zły pomysł go tu zapraszać... - mruknął do siebie Pingwin.
Black Mask bez namysłu złapał stojący na stole kubek wypełniony jakimś czerwonym płynem i chlusnął nim w twarz Gordona.
Przerażony komisarz złapał się za twarz i zaczął się drzeć w niebogłosy jak gdyby uginał się przed nieziemskim bólem.
- AAAA!!!!! - syczał Gordon - Moja twarz! AAAA!!! Co to jest!?!?
- To... - rzekł Black Mask i zamyślił się na moment - No, właśnie! Co to jest? - zwrócił się do Pingwina
- To... - rzekł i zamyślił się równie zdezorientowany - Monet... Kelner!
- Co?
- Co podałeś do picia?
- Sok Truskawkowy!
- Sok Truskawkowy! - wyjaśnił Pigwin,
- Sok Truskawkowy! - wyjaśnił Gordonowi Black Mask,
- Sok Truskawkowy? - zdziwiła się Vicki.
- A! - przerwał cyrk Gordon i odetchnął z ulgą.
- Stać! - rozległ się nagle głos.
- A to kto? - zdziwił się Black Mask i ujrzał stojącego w drzwiach Denta.
Połowę jego twarzy pokrywała wielka zielona i obleśna blizna. Jedną ręką podrzucał monetę, w drugiej zaś trzymał pistolet.
- Pingwin! - syknął swym budzącym lęk w sercu głosem - To ty spowodowałeś tę straszliwą przemianę, która zmieniła mnie w potwora... To ty zrujnowałeś moje życie i uwolniłeś moje wewnętrzne demony... I to ty za to zapłacisz! Albowiem jam jest Two-Face ,a to jedyna sprawiedliwość! - rzekł pokazując swą monetę na której widać było wielką rysę - Ma moneta! Sędzia, przysięgli i egzekutor w jednym! Wielki equolaize...
W tym momencie wpadł Batman, waląc niechcący Two-Face drzwiami, który padł na ziemię.
- Co to był za pajac? - szepnął zdziwiony Blak Mask do Pingwina.
- Taki typ co dla mnie pracował... - wyjaśnił - Długa historia! Bierz się za gacka!
- A! The Batman! -geniusz zbrodni zwrócił się do nietoperza - Wreszcie się spotykamy...
- Tylko nie "The"! - warknął Batman i rzucił w przeciwnika Bat-kamieniem na sznurku, jednak nie wyszło mu to najlepiej gdyż, broń przeleciała obok Black Maska... Jakieś 7 metrów.
- Nie!!! - przeraził się Mroczny Rycerz - Bat-Kamień na sznurku chybił!
- O nie! - zawołała Vicki - Batman chybił! To już koniec!
- Kto nas teraz ocali!? - zawołał histerycznie Gordon trzęsąc reporterką.
- No, faktycznie przykre... - mruknął Pingwin.
- Ha-ha! - zaśmiał się Black Mask, po czym odrzucił pistolet i wyciągnął spory odkurzacz na którym widniał czerwony napis "Doom Project".
- Co...Co to jest!? - przeraził się Batman.
- To twój koniec! - wyjaśnił Black Mask.
- Mi to wygląda raczej na odkurzacz... - wyraziła swoje zdanie Vicki.
- Ciii....- uciszył ją Gordon.
- Przygotuj się na koniec swojej Legendy, Mroczny Rycerzu! - wrzasnął Black Mask.
- Ma racje...Chyba że... - zamyślił się Batman i nagle w jego głowie narodził się pomysł.
Przed oczami miał niczym biało-czarny film z napisem "Bat-plan" w górnym rogu siebie biegnącego w stronę Black Mask, mijającego łotra, łapiącego talerz na stole za złoczyńcą, piszącego na nim czarnym markerem napis "Bat-talerz", następnie ciskającego w Black Maska, który uderzony potęgą "Bat-talerza" padł zakrwawiony na ziemię. Po czym rozległy się radosne owacje na cześć Batmana i piosenka "Dancing Quen" a do sali wbiegli reporterzy chcący wywiadów i robiący nietoperzowi zdjęcia. Vicki wręczyła mu kwiaty, Gordon założył na czoło srebrną koronę a Polska strzeliła aż dwa gole w meczu z Amsterdamem.
Batman zamyślony uśmiechnął się, przerywając rozpatrywania otworzył oczy, kiwnął głową i ruszył w stronę Black Mask by zrealizować swój genialny plan.
Jednak jak to w historiach o Mrocznym Rycerzu bywa, los okazał się nieprzychylny. Gdy Batman przebiegał koło Black Mask, ten kopnął szybko swój odkurzacz który przejechał po podłodze i przewrócił Mrocznego Rycerza.
- Ha! To twój Death End! - zaśmiał się Black Mask podchodząc do nietoperza ze swoim odkurzaczem.
- Nie... Nic rozumiem! - wybełkotał obolały Batman - Walczyłem z wieloma łotrami... Jokerem... Banem... Ra's al Ghulem... Two-Face'em - pokazał na konającego na ziemi Denta - Ale ty... ty znasz mój każdy ruch... Skąd?... Skąd znałeś moją najskrytszą taktykę!? Jak uniknąłeś Bat-Kamienia na sznurku!? Jak!?
- No z tym ostatnim to i ja bym umiała bo... - zaczęła Vicki.
- Ciii.... - uciszył ją Gordon.
- Kim...Czym ty jesteś? - zapytał Mroczny Rycerz.
- Co? - zapytał cynicznie Black Mask -Nie poznajesz mnie?
- No, nie za bardzo... - odparł Batman.
Łotr złapał za swoją czarną maskę i ściągnął ją z twarzy. Był to Alfred!
- Alfred!? - przeraził się Batman - Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee.....
- Que? - zareagował czytający dalej komiks Ronaldo gdy do parkingu doszedł noszony echem, wrzask Bruce'a.
- ...eeeeeeeeeeeeeeeeee.... - ciągnął Batman - ....eeeeeeeeeeeeeeeeee....
- Och przymknij się! - krzyknął uciszający Mrocznego Rycerza Pingwin -A kogo ty się spodziewałeś? Romana Sonisa? Od początku wiadomo było że to będzie Alfred!
- Właśnie! - dodał Gordon - Opowiadanie ma tytuł "Revange of The Alfred" i użył odkurzacza jako broń! Zresztą po głosie można było go rozpoznać...
- No! - przytaknęła Vicki - I jeszcze po tej całej scenie "Złamanego Alfreda" to tylko idiota by się nie domyślił...
- Ej! Odwalcie się! Zgoda? - warknął Batman i powrócił do rozmowy z lokajem -Alfredzie, czemu!? Czemu?
- Czemu!? - syknął Alfred -Ty się pytasz czemu?
- Bo cię zwolniłem, co nie?
- Nie! To zniosłem jak mężczyzna! - odparł były przyjaciel - To za te wszystkie lata traktowania mnie jak totalną szmatę! Za te wszystkie wyzwiska! Za te wszystkie skarpetki które ci prałem... Za te wszystkie łóżka które ci pościeliłem... Za te wszystkie herbaty które ci podałem... Za te wszystkie razy gdy trzymałem twoją rękę gdy notowania Wayne indurtice szły w dół... Za to gdy cię wychowywałem po tym jak Joe Chill zastrzelił twoich rodziców...
- Kurna, może od razu im powiesz że jestem Bruce Wayne! - syknął Batman.
- Za moment to będzie bez znaczenia gdyż cię zniszczę! - rzekł i wcisnął na głowę swoją maskę - I nie jestem teraz Alfred tylko Black Mask! A za moment gdy miasto straci swego jedynego obrońcę, obejmę władzę nad Gotham City i to mnie wszyscy będą się słuchać! HAHAHA!!! - zaśmiał się i wraz z pojawiającym się znikąd chórkiem, rozpoczął numer taneczno-muzyczny.
- Ja jestem Black Mask! Jam zła największy sprawca! Ja jestem Black mask! Mroku personifikacja!
- Tak oto Black Mask!
- Tu wszyscy znają mnie...
- Chodź w żadnym filmie go jeszcze nie użyli...
- Dobra, przymknijcie się... Morduje, gwałcę, zabijam! Nad chamy jam jest cham! Zabiję nawet ciebie! A twej starej po ryju...
Nagle piosenkę przerwał niezadowolony Pingwin. -Hej! Jak to "obejmę władzę"? - obraził się - Co za "obejmę władzę"? No ja cię, sorry ale nie tak się umawialiśmy! To ja miałem być burmistrzem! Zrobiłem dla ciebie tą całą zasadzkę na przyjęciu więc może tak...
- Wybacz Pingwin, ale nasza umowa skończona! - rzekł Black Mask i rozpoczął salwy diabolicznego śmiechu - HAHAHAHA...
- Jednak dobrze że ci się on wymknął gdy robiłeś ten kretyński numer muzyczny! - mruknął Oswald.
- Hę? - zareagował Black Mask. Rozejrzał się na około i ujrzał ,że Batmana nie było a po odkurzaczu który trzymał w ręku została tylko rura.
Odrzucił ją i wyciągnął szybko drugiego gnata. Powoli zaczął iść po sali rozglądając się bacznie dookoła. Atmosfera była niespokojna i napięta. Nagle Black Mask usłyszał szelest i błyskawicznie obejrzał się w jego stronę. Tylko coraz bardziej podniecony intrygą Gordon wsuwał z kubełka popcorn.
Black Mask odetchnął z ulgą i powoli wycofał się do tyłu. Nagle poczuł coś za sobą. Gwałtownie odwrócił się i ujrzał trzymającego odkurzacz Batmana. Nim jednak zdążył oddać strzał ,dostał nim po głowie i padł na podłogę. - A do twojej informacji -mam nowego lokaja! - oznajmił Batman - Nazywa się Ronaldo, jest z Rumunii, płacę mu mniej, robi dwa razy lepszą robotę i pamięta że lubię herbatę bez cytryny!
- Nieeeeeeeeeeee!!! - zareagował typowo Hollywoodzko Black Mask.
- Taaaaaak! - odparł Batman i walnął leżącego odkurzaczem - Ja jestem nocą! - walnął go znów - Ja jestem zemstą! - ponowił czyn - Ja jestem strachem! - cisnął w Black Mask odkurzaczem - Ja jestem Batmanem!
Konający Alfred resztą sił ściągnął swoją maskę.
- Paniczu Bruce... - zaszlochał - Jest mi tak przykro...Wybacz...
- Nie Alfredzie! - rzekł poważnie mroczny rycerz - Ty wybacz! Wybacz, że nie zostawiasz mi wyboru! - rzekł, wyciągnął pistolet i zastrzelił Alfreda.
Nim jednak zdążył pobawić się zwłokami lokaja jak marzył od kiedy go poznał, dostał w głowę parasolką od niegodziwego Pingwina.
- Zaraz zobaczysz jak ten ptak umie dziobać, ciemny krucjatniku... - syknął Oswald do leżącego na ziemi Batmana i nagle jego monolog przerwało głośne gruchnięcie. Zdezorientowany odwrócił się i ujrzał Denta, który próbował się podnieś, podpierając swoją osobę obrusem od stołu, zwalił na siebie cała zastawę talerzy. Jego moneta wyturlała się z ręki potoczyła się do leżącego na ziemi Batmana.
- Ta moneta... - rzekł nietoperz - Moja ostatnia nadzieja...
Szybko złapał monetę, powstał z ziemi i podrzucił ją do góry. Zdziwiony Copelpot spojrzał w stronę lecącego pieniądza a Batman wyciągnął pistolet i postrzelił w gardło pingwina, który po chwili znalazł się na ziemi.
- Wybacz! Lecz nie zostawiłeś mi wyboru! - rzekł Batman.
- Jasny gwint Batma... - zaczął wpadający z ręką w gipsie i zabandażowanym czołem Robin, jednak po sekundzie padł zastrzelony przez Batmana.
- Wybacz Robinie... - westchnął Mroczny Rycerz - Lecz nie zostawiłeś mi wyboru...
- Orzeł czy reszka? - podbiegł do spadającej na ziemię monety ciekawski Gordon bezczelnie przebiegając po leżącym w kałuży krwi Pingwinie.
- To chyba zaszkodzi mojej kampanii... - zadyszał Oswald i wyrzygał z siebie resztkę zielonej mazi, po czym stracił przytomność.
Batman uznał, iż sprawa jest zakończona więc ruszył w stronę wyjścia. Jednak jego drogę zagrodziła Vicki.
- Czekaj Batmanie... - powiedziała reporterka - Ja...cóż...ja...
- Nie Vicki! Wybacz! - rzekł Batman, ściągnął maskę i wziął dziewczynę za ramiona - Ten związek by nie przetrwał, jesteśmy za bardzo różni! Ja mam przysięgę, którą muszę dotrzymasz a ty... ty masz swoją pracę...swoją pasję.. Może któregoś dnia...Lecz on...On chyba nie nastanie! Wybacz! - powiedział, ucałował namiętnie Vicki i ruszył w stronę wyjścia.
- Ale chciałam się go tylko spytać o godzinę... - powiedziała do siebie zdezorientowana.

Dumny z zakończonej przygody Mroczny Rycerz stanął na budynku i popatrzył z góry na miasto. Poczuł, iż godnie reprezentuje imię swojego ojca oraz dotrzymuje danej mu przysięgi... A po chwili poczuł jak jakiś żul zdziela go bejsbolem w głowę, po czym korzystając iż Mroczny Rycerz leży martwy zabrał mu z portfela kartę miejską i 20 złotych, po czym schował je do kieszeni i uciekł jak najdalej...

"THE END?"


"We really hope so!"

- Epilog -


- Gratulacje panie Copelpot! - powiedziała Vicki - Mimo wczorajszego incydentu na przyjęciu wygrał pan wybory! Co pan powie? - uśmiechnęła się i wyciągnęła mikrofon w stronę szarego nagrobka...





WAK - Serwis Komiksowy
Spider-Man Online

Punisher - Serwis o Punisherze
The Truth about The X-Files





© Copyright 2003 and 2012 by BatCave. Wszelkie prawa zastrzeżone
Batman is registered trademark of DC Comics, Warner Bros.

Projekt i wykonanie: myspace.com/WebMastaMajk