Jak Bruce Wayne stał się Batmanem, czyli początki działalności Człowieka Nietoperza w Gotham City.
Kim był Batman, zanim założył maskę i zaczął zbawiać od zła pogrążające się w chaosie zbrodni i korupcji Gotham City? Aby odpowiedzieć na to pytanie, producenci filmu
"Batman - Początek" poświęcili dwa lata życia i 180 mln dolarów. Chęć poznania prawdy o pochodzeniu komiksowego superbohatera rzeczywiście musiała być paląca, bo chyba żaden z pozostałych komiksowych herosów nie został do tej pory tak doszczętnie przez kino skompromitowany. Reżyser Christopher Nolan postawił sobie za cel odciąć się estetycznie od poprzednich inkarnacji faceta w czerni i potraktować całą sprawę serio. A w każdym razie na tyle, na ile się dało. O ile więc Tim Burton pogrążył komiksowego Batmana w gotyckich mrokach, a Joel Schumacher kazał mu spłonąć na stosie campowej rozrywki, o tyle Nolan spróbował nadać superbohaterskiej konwencji pozór realizmu. I udało mu się. W wytarte schematy tchnął życie, obudził nie tylko Mrocznego Mściciela, ale i człowieka, którego losy mocno angażują emocje.
Dowiadujemy się zatem, że był sobie kiedyś chłopiec, Bruce Wayne, syn ludzi wspaniałych, czułych, niezmiernie bogatych i o złotym sercu. Jedyną traumą jego dziecięctwa był niegroźny wypadek, kiedy to podczas zabawy w ogrodzie zaatakowały go nietoperze. Niedługo później rodzice Bruce'a giną na jego oczach zastrzeleni przez drobnego kryminalistę, a opiekę nad sierotą przejmuje wierny lokaj Alfred (Michael Caine). Lata mijają, a życie coraz bardziej zgorzchniałego Bruce'a Wayne'a (Christian Bale) upływa na rozdrapywaniu starych ram. Dopóki nie wybierze się na Wschód, by zdobyć umiejętności, które umożliwiłyby zemstę.
Z tybetańskiego więzienia wydobywa go tajemniczy Ducard (Liam Nesson), aby zwerbować do Zasptępu Cieni - armii współczesnych Ninja, których zadaniem jest czuwanie nad harmonią na świecie. Nasz bohater dochodzi jednak do wniosku, że rozwiązania ekstremalne nie są w jego stylu. Wraca więc do rodzinnego Gotham City, w którym rozmiary zbrodni i bezprawia dawno przekroczyły już stan krytyczny.
Ponieważ Bruce jest jedynym dziedzicem rodzinnej fortuny i współwłaścicielem założonej przez ojca firmy, nie musi martwić się ani o chleb, ani o pensję dla Alfreda. Traf chce, że firma po godzinach konstruuje wynalazki na potrzeby armii, nad którymi czuwa odpowiednik Q z "Bonda", niejaki Lucius Fox (Morgan Freeman). Bruce ma więc już dwóch sprzymierzeńców w swojej krucjacie zbawienia Gotham City. Kompletuje zabawki, maluje Batmobil na czarno, a swoim znakiem rozpoznawczym czyni nietoperza - symbol własnych lęków i koszmarów. Tak rodzi się Batman, który od razu ma pełne ręce roboty. Przez następną godzinę musi rozprawić się nie tylko z gangami, skorumpowanymi glinami i demonicznym psychiatrą, ale i uratować z rąk złoczyńców swą ukochaną, śliczną panią prokurator Rachel Dawes (Katie Holmes). Słowem, zaprowadzić ład i porządek. Co też, rzecz jasna, spektakularnie czyni, i czynić będzie dalej, bo Christian Bale podpisał już kontrakt na nastepną część przygód Batmana. Śmiały to ruch, zważywszy, że nie wiadomo jeszcze, czy film podbije serca widowni. Mając wszystkie elementy kasowego hitu: wartką akcje, spektakularne sceny potyczek, pogoni, wybuchów, świetne zdjęcia i dawkę humoru (niezawodny Michael Caine), ma na to sporą szansę. Tym bardziej, że Nolan bardzo sprawnie porusza się w rozmaitych konwencjach. Mamy tu więc nie tylko widowiskowe kino akcji, ale także sensacyjny thriller i psychologiczny dramat, a wszystko to pozszywane w całość i efektownie, i inteligentnie. Brawurowe balansowanie między komiksem i realnym życiem nie kończy się zatem kolejną piękną katastrofą, ale utrzymuje stan idealnej równowagi między rozrywką, a kinem z większymi ambicjami. Szkoda tylko, że wątek miłosno-erotyczny został w nim wykastrowany do minimum, w czym upatruję albo zazdrosnego palca nowego narzeczonego panny Holmes, Toma Cruise'a, albo odbierającego damskiej widowni wszelką nadzieję morału, że bohaterowie gardzą seksem. Pobudki, które popchnęły Wayne'a do spędzenia reszty życia w niewygodnym kostiumie są owszem, w miarę wiarygodne, ale całość, stosownie do czasów, w których żyjemy, jest mocno przepsychologizowana. Mniejsza o widownię, ale sam Batman poczułby się pewnie lepiej, gdyby czasem poszedł z Alfredem na piwo.