Z ojcem Batmana, bohatera komiksu, serii filmów telewizyjnych, a obecnie wielkiego przeboju amerykańskiego kina, Bobem Kane, rozmawiał Francois Forestler z tygodnika L'EXPRESS.
- Czy te pięćdziesiąt lat spędzonych z Batmanem nie znużyło pana?
Nie. Stworzyłem go w 1939 roku. Jako rysownik rozstałem się z nim w 1966 roku, ale nadal darzę go sympatią.
- Miejsce urodzenia Batmana?
Kino. Kiedy byłem podrostkiem, a mieszkaliśmy w Nowym Jorku, w Bronxie, to mając 15 centów w kieszeni urywałem się do najbliższego kina. Uwielbiałem nieme krótkie filmy. Każdy z nich kończył się sceną z bohaterem trzymającym się końcówkami palców nad przepaścią. Jednym z moich idoli był Douglas Fairbanks. W Zorro' nocą zupełnie się zmieniał, pojawiał się w pelerynie i masce. I wymierzał sprawiedliwość.
- Czy interesował się pan komiksami?
Ojciec pracował jako drukarz w Daily News i przynosił nam prasę. Kopiowałem Flasha Gordona, Tarzana, Mutta i Jeffa. Bazgrałem w szkolnych kajetach. Zamiast włóczyć się z kolegami po ulicach, wolałem siedzieć w domu z ołówkiem w ręku. Kiedy miałem 13 lat chodziłem do rzeźników, piekarzy, restauratorów, aby sprzedawać im humorystyczne rysuneczki. Ojciec patrzył na to przychylnym okiem. Uważał, że pragnienie zostania rysownikiem jest równie szacowne jak chęć zostania gangsterem.
- Potem miał pan swój udział w tworzeniu Betty Boop...
Tak. Jako szesnastolatek zostałem zaangażowany przez wytwórnię Fleischera do pokrywania farbą filmów animowanych o Betty Boop i Popeye. W tamtych czasach powstawały pierwsze pisma poświęcone komiksom. Szalałem za nimi. Miałem szczęście, że urodziłem się we właściwym miejscu i we właściwym czasie.
- Bardzo szybko zaczął pan współpracować z genialnym scenarzystą, Billem Fingerem.
Około 1937 robiłem rysunki do niedzielnych wydań gazet. Miałem tego już serdecznie dość. Bill Finger pomógł mi znaleźć coś innego. Zgłosiłem się do Willa Eisnera, ojca The Spirit, z którym chodziłem do jednej klasy. Uważałem, że skoro Siegel i Schuster, twórcy Supermana, zarabiają po osiemset dolarów tygodniowo, to ja mógłbym zrobić coś lepszego, niż oni. Po dyskusji z wydawcą Eisnera, a było to w piątek, wróciłem do domu. Szukałem pomysłu... Przypomniałem sobie szkice Leonarda da Vinci, jego dziwne latające maszyny, nietoperze... Nagryzmoliłem postać człowieka w szarym stroju z doczepionymi skrzydłami. Nazwałem go Birdman, czyli człowiek-ptak. Potem przyszedł mi do głowy film The Bat (Nietperz).
I kolejny rozdział. Bill Finger sprzedawał buty. Spotykaliśmy się w knajpce, która mieściła się w domu, gdzie niegdyś mieszkał Edgar Allan Poe. Pomieszczenia były tak ciasne, że musieliśmy wychodzić na zewnątrz, aby swobodnie porozmawiać. Ja robiłem szkice, a Bill sugerował zmiany, jak choćby - zakrycie nosa naszego bohatera.
- Czy sukces Batmana był dla pana zaskoczeniem?
Tak, w pewnym stopniu. Początkowo chciałem zarobić na życie. W 1940 roku wprowadziłem do mojego komiksu postac Robina, wzorowaną na Robin Hoodzie. Dzieciaki utożsamiały się z tym młodym bohaterem: nie musiały już czekać aż dorosną! I oto w 1941 roku mogłem sobie kupić mój pierwszy samochód. Był to Chrysler New Yorkers. Prawie jak Batmobil, pojazd którym porusza się Batman.
- Czym wytłumaczyłby pan długowieczność Batmana?
To rycerz sprawiedliwości. Nie każdy może być bohaterem.
- Czy jest pan zadowolony z ekranowych adaptacji Batmana?
Podobały mi się tanie filmy z lat czterdziestych. Serial telewizyjny sprowadzał całą historyjkę do kiczu. Wolę posępną atmosferę filmu Tima Burtona.
- Czy udało się panu oderwać od swojego nietoperza?
Tak odszedłem od mojego stołu rysownika, nie myślę nigdy o Batmanie, nie mówię o nim, nie pojawia się w moich snach.
Rozmawiał: Francois Forestler
Źródło: FILM - 10 grudnia 1989 [NR 48]