Rok Później. Crime Doctor ukrywa się w ciemnej alejce i rozmawia przez telefon z Oracle. Skruszony przestępca jest gotów dostarczyć potrzebne materiały, które posłużą do walki ze Stowarzyszeniem. Mężczyzna jest tak pochłonięty rozmową, że nie zauważa jak za jego plecami pojawiają się Clayface, Killer Croc i Ventriloquist z zamiarem zabicia go. Na jego szczęście pojawia się Huntress i ratuje doktora przed śmiercią. Po chwili walka przenosi się na dach. Huntress, wykorzystując specjalne wybuchowe strzały, pokonuje Clayface'a. Do walki dołącza Lady Shiva, która teraz współpracuje z Oracle i każe na siebie mówić The Jade Canary.
Tymczasem Black Canary znajduje się w nieznanym miejscu, na drugim końcu świata. Na miejscu poznaje starszą kobietę, która mówi, że jest teraz jej nową matką i nadaje jej nowe imię - Tag. Canary trafia do małej wioski. Nagle zostaje jej założony worek na głowę i kobieta zmuszona jest walczyć z hordą mężczyzn. Niestety Dinah przegrywa.
Lady Shiva bez większych problemów pokonuje Croca, łamiąc mu rękę, a lalkę Ventriloquista zrzuca z dachu. Crime Doctor zostaje dostarczony do szpitala. Niestety okazuje się, że doktor ma córeczkę, która teraz jest w niebezpieczeństwie. Do pomocy Oracle przysyła kolejną bohaterkę - Gypsy.
Birds of Prey jest takim komiksem, w którym mało rzeczy powinno być zmienione. Dlatego też takie ewent., jak OYL może mu zaszkodzić. Jednak jak ma się tak doskonałego rzemieślnika, jak Gail Simone, nie trzeba się niczym specjalnie przejmować. Zmiany w status quo są widoczne - Dinar jest katowana w tropikach, a jej miejsce zajmuje Lady Shiva, która (jak wiemy z Batgirl) powinna leżeć w grobie (kolejne zmartwychwstanie, za które możemy podziękować Superboyowi Prime). Wszystko cool, fajnie, ale jest jedno "ale" - te zmiany na czytelniku nie robią żadnego wrażenia. Z Internetu (zapowiedzi, plotki Richa Johnsona etc.) odbiorca wie, że obecna sytuacja w tytule to jedynie przykrywka, aby przypasować się do klimatu wydarzeń. I tak za parę numerów wszystko wróci do normalności.
I dobrze, bo jak na razie stary porządek się sprawdza. Ale i nowy wcale nie jest taki zły - Lady Shiva aż tak bardzo nie zraża (mimo tego, że była czarnym charakterem. Wszystko dzięki scenie z Brzuchomówcą i osobliwym potraktowaniem Scareface'a przez Shivę). Gail Simone potrafi dać przeciętnemu zjadaczowi chleba akcję i emocje na odpowiednim poziomie. Birds of Prey pod jej skrzydłami spełnia swoją rolę jako komiks rozrywkowy, w którym główne skrzypce grają nietuzinkowe dialogi, wybuchy i strzelaniny. Cieszy ewolucja Oracle - z niepewnej trędowatej, wspominającej strzały Jokera, stała się silną liderką organizacji, którą sama stworzyła. Widać całkowite odseparowanie od Batmana. Wspaniale! Jestem zwolennikiem idei indywidualizmu. Każdej postaci z Bat-rodzinki powinno się dać własną przestrzeń, w której nie byliby zależni od rozkazów Bruce'a.
Jak na pierwszą część zapowiada się ciekawie. Przy tego typu wydarzeniach to normalne, że czytelnik zadaje pytania - Jak? Dlaczego? Za ile? To jedynie argument na tezę, że komiks przyciąga konsumentów spragnionych komiksu akcji na najwyższym poziomie.
Co do rysunków - od czasów Eda Benesa nikt nie postarał się, aby komiks był schludny artystycznie. Paulo Siqueira daje pewne nadzieje na przyszłość, aczkolwiek to rzemieślnik. Raczej nie oczekujmy od niego jakichś wizjonerskich popisów, ot wykonuje swoją robotę. Gdyby nie tuszownik i koloryści, to rysunki byłyby średnie. A tak jest przyjemnie. Wielkie brawa dla drużyny od kolorów za sceny w tropikach. Deszcz wykreowany przepięknie.
Co tu dużo mówić? Brak zaskoczeń, a scenarzystka nie schodzi z poziomu, jaki wcześniej sobie postawiła. Tak trzymać.
Ocena: 4,5 nietoperka