Najnowsz film o Batmanie, piąty z kolei (a dla purystów wliczających film z 1966 roku - szósty), to obraz rewelacyjny. Jedyny problem polega na tym, że nie bardzo wiadomo, jak pisać o nim na łamach "NF"; trzeba się wykazać sporą dawką dobrej woli, by znaleźć w nim elementy fantastyczne. A to dlatego, że reżyser Christopher Nolan bardzo poważnie potraktował jego tytuł i wrócił do źródeł, według nich zaś Batman to postać na wskroś niefantastyczna. Od swego komiksowego debiutu w 1939 roku był on reklamowany, promowany i traktowany jako przeciwieństwo Supermana. Clark Kent (czyli Superman) to przybysz z kosmosu, dosłownie puchnący od nadmiaru najróżniejszych supermocy. Bruce Wayne (Batman) to człowiek z krwi i kości, który sporo wie i myśli, dużo trenuje, ale nie ma w nim nic ponadludzkiego. I taki właśnie jest Batman Nolana. Dzięki długoletniemu treningowi świetnie radzi sobie w walce wręcz. Ma fajne gadżety, ale nie bardzo różnią się one od tego, na co pozwalają nam dzisiejsze możliwości techniczne. Konstruuje je wybitny naukowiec Lucius Fox (Morgan Freeman), więc Bruce nie musi być geniuszem, który sam kleci sobie skrzydła, Batmobil, albo wytwarza odtrutki na groźne chemikalia.
Scenarzyści (sam Nolan i David S. Goyer, autor "Mrocznego Miasta" i trylogii z Blade'em) garściami czerpali z batmańskiego uniwersum, wprowadzając do filmu mnóstwo postaci drugo- i trzecioplanowych. Michael Caine jako Alfred dyskretnie nawiązuje do swej oscarowej kreacji z "Wbrew regułom", Liam Nesson mentoruje Bruce'owi niczym jakiś Jedi, Gary Oldman rolę prawego policjanta Gordona potraktował jako miłą odskocznię od jego zwykłych psychodeniczno-czarnocharakterowych kreacji; Tom Wilkinson (gangster Carmine Falcone) jest zaś sympatycznym starszym panem, który w sekundę przeobraża się w wyrachowanego szefa mafii. Wyliczać można długo, a to przecież tak naprawdę dopiero jeden i to zdecydowanie nie najistotniejszy element filmu. Znacznie ważniejsze jest zdefiniowanie źródeł postaci Batmana i opowieść o strachu. Historia o tym, jak młody Bruce staje się w końcu postacią utożsamianą z największym koszmarem swego dzieciństwa - nietoperzem - zajmuje blisko połowę filmu. Podobnie jak w "Spider-manie" Sama Raimiego czy "Hulku" Anga Lee, dopiero w drugiej godzinie projekcji po raz pierwszy widzimy tytułową postać w stroju, w którym znamy ją od dekad.
Koszmary i strachy ogarniające bohaterów to z kolei główny temat drugiej połowy filmu, kiedy to pojawia się postać z pierwszej ligi komiksowych przeciwników Batmana - Dr Jonathan Crane, czyli Strach na Wróble (Scarecrow). W postać tę wcielił się Cillian Murphy, który przegrał z Balem wyścig do postaci Batmana, ale na tyle spodobał się reżyserowi, że ten postanowił go obsadzić w roli czarnego charakteru.
"Batman - Początek" to wspaniałe otwarcie nowego rozdziału w historii Batmana. Oto Batman XXI wieku, jakże inny od kiczowato-popartowskiego Nietoperza lat sześćdziesiątych czy pastiszowo-przejaskrawionej wersji Burtona, której nie zrozumiał jego następca Joel Schumacher. Film Nolana (reżysera "Memento" i "Bezsenności") to opowieść o człowieku, który traci bliskich, a skoro finansowo stać go na wszystko - wybiera zemstę. I powoli przekonuje się, że może źle wybrał. A że w efekcie kończy w masce z uszami i dziwnym znakiem na piersi - to jedynie skutki uboczne. Czy to już fantastyka? Oceńcie sami, bo obejrzeć trzeba.