Film Christophera Nolana wywołał we mnie uczucie lekkiego rozczarowania, zapewne dlatego, iż rozbudził wcześniej zbyt wielkie nadzieje. Jego twórca programowo postanowił się odciąć od surrealistycznych wizji Tima Burtona, doprawionych dużą dawką czarnego humoru i nawiązań do gothic story. Położył silny nacisk na rozwój psychologiczny głównego bohatera i swoiście pojęty realizm. Jako że jednak mamy do czynienia z nader swobodną adaptacją losów komiksowej postaci, próba pogłębionej psychoanalizy sylwetki nieszczęśliwego miliardera Bruce'a Wayne'a była skazana z góry na niepowodzenie. Chociaż Christian Bale jest ciekawym aktorem i bardzo się stara uprawdopodobnić ową wykreowaną postać, mimo wszystko jego przemiana w Mrocznego Rycerza wydaje się mało wiarygodna. Znaczną część akcji zajmuje zresztą opowieść o tym, skąd Batman wziął wszystkie swoje techniczne zabaweczki - szczegóły interesujące niewątpliwie dla małoletnich fanów, którzy potrafią godzinami dyskutować, z czego zrobiony był kostium Mściciela i dlaczego w nowej wersji nie ma sutek na piersiach(!), lecz dla dorosłego widza raczej mało zajmujące. Nie trzeba przecież szczególnej przenikliwości, aby domyślić się, że jako bardzo bogaty facet mógł sobie nieszczęśliwy Bruce pozwolić na wszelkie możliwe fanaberie.
Film składa się z czterech dosyć niezbornych wątków: w pierwszej jego połowie mamy przesłodzone wspomnienia z dzieciństwa bohatera, zakończonego rodzinną katastrofą (tu zupełnie fantastyczny wątek szlachetnego właściciela fabryki, naiwnego przy tym jak dziecko we mgle) przeplatające się ze scenami w stylu wschodniego "kina pięści i nogi", którego to gatunku piszący te słowa szczególnie akurat nie cierpi. Potem powracamy do Gotham City, które dzięki wysiłkom scenografa i niezłym zdjęciom Wally'ego Pfistera, wygląda całkiem zadowalająco. Jednakże konflikt cudem wróconego do cywilizacji młodego milionera, udającego na co dzień głupawego playboya (po powrocie z chińskiego więzienia!), nocą zaś walczącego bezkompromisowo z miejscową mafią (kłania się Zorro!) wypadł niezwykle banalnie i wtórnie wobec wielu podobnych dzieł. Postaci złoczyńców są szablonowe i jednowymiarowe, z mafijnym bossem Falcone (Tom Wilkinson) na czele. Dziwaczny wątek Ligi Cieni, która ma rzekomo zwalczać przestępczość, lecz sama ulega złu (chociaż trudno dociec, czemu chce zniszczyć akurat Gotham City) w osobie sztywnego jak kij od szczotki Henri Ducarda (Liam Neeson), jest tak niejasny i poplątany, że wzbudza jedynie uśmiech politowania dla nieudolności scenarzystów. W tej galerii czarnych charakterów najbardziej interesujący wydaje się szalony psychiatra dr Crane, objawiający się swoim ofiarom jako Strach na Wróble. Młody aktor Cillian Murphy brawurowo zagrał postać śliskiego, żmijowatego łajdaka bez skrupułów, a jako osobowość emanuje prawdziwą grozą. Jeśli zaś chodzi o pozytywnych bohaterów, Gary Oldman całkiem nieźle poradził sobie z rolą uczciwego gliny, porucznika Gordona. Znakomity jest także Michael Caine, który tchnął wiele ciepła i życia w postać starego lokaja Alfreda. Aktor ten godnie zmierzył się z kultową kreacją Michaela Gougha, znaną z poprzednich ekranizacji. Znacznie gorzej poradzili sobie z czwartym wątkiem filmu gwiazdorzy Morgan Freeman i Rutger Hauer. Ich konflikt o firmę Wayne'a pokazany jest zdawkowo, a charaktery postaci zarysowane tak kukłowato, że wybitni skądinąd artyści niewiele znaleźli dla siebie tutaj pola do popisu. Na koniec trzeba stwierdzić, że Katie Holmes ze swoją urodą starej panny i miernym aktorstwem powinna przejść do historii kina jako najmniej atrakcyjna z ekranowych partnerek Nietoperza. Aż dziw bierze, że nikt jej na końcu nie zabija - usprawiedliwiłoby to zresztą późniejszą samotność Wayne'a i jego problemy z kobietami. Osobiście przyznałbym także Złotą Malinę twórcy wyjątkowo topornego Batmobilu, który nie wytrzymuje porównania ze swymi poprzednimi wizerunkami.
Niezłe efekty specjalne, dobre zdjęcia i przyzwoita muzyka Howarda (to już nie to, co Danny Elfman, no ale nie każdy rodzi się geniuszem) sprawiają jednak, że ogląda się to dzieło bez bólu w sercu i zgrzytania zębami. Co nie zmienia faktu, że na kolana ów obraz nie powala i do serii przygód Mrocznego Rycerza - wbrew szumnym zapowiedziom realizatorów - nie wnosi niczego szczególnie nowego ani zaskakującego.
Autor recenzji: Witold Jabłoński
Źródło: FILMIXER.PL
Witold Jabłoński
Pisarz i eseista, autor licznych powieści m.in. serii "Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer". W latach 1995-97 współpracował z "Gazetą Wyborczą - Łódzką" i był redaktorem prowadzącym dodatek Tygodnik Kulturalny "Verte", gdzie publikował recenzje teatralne oraz eseje o teatrze, filmie i literaturze. Swoje eseje filmowe publikował także w miesięczniku "Kino". Od roku 1996 jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, w tym samym roku otrzymał nagrodę Towarzystwa Kultury Teatralnej za osiągnięcia w dziedzinie "prasa popularyzatorem teatru".
Powyższy tekst zamieszczony został za indywidualną zgodą autora dla serwisu BATCAVE. Dalsze rozpowszechnianie, kopiowanie i przetwarzanie bez pozwolenia, zabronione.