LIGA SPRAWIEDLIWYCH PO 20 LATACH
Tytuł recenzji może nie być precyzyjny, ale mniej więcej w latach 2005-2006 intensywnie wyczekiwałem bloku Toonami na kanale Cartoon Network, by oglądać kolejne odcinki nowego serialu animowanego z Batmanem. Była nim Liga Sprawiedliwych, a od wiosny 2006 roku kontynuująca ją Liga Sprawiedliwych bez granic. Z okazji mijających dwudziestu lat od czasu, gdy siadałem przed telewizorem w pokoju rodziców, aby oglądać wspólne przygody Człowieka Nietoperza, Supermana, Wonder Woman, Flasha, Zielonej Latarni, Sokolicy i J’onna J’onzza, postanowiłem wrócić do tego cenionego serialu. Powrót, choć niekompletny, okazał się bardzo udany.
Czemu niekompletny? Według mojej wiedzy polski dystrybutor nośników fizycznych dla produkcji Warnera nigdy nie wydał tego serialu na płytach, nawet wybranych odcinków. Natomiast platformy streamingowe oferują jedynie jego pierwszy sezon. Udało mi się powtórzyć również 25 epizodów z sezonów 3-5, czyli czasu, gdy serial przeszedł już pewną restrukturyzację i zaliczył zmianę tytułu. Na pierwszy ogień opiszę wrażenia z sezonu pierwszego, później z Ligi bez granic.

Krótka piłka: Liga sprawiedliwych to rzecz świetna! Podchodząca z szacunkiem do materiału źródłowego, ale będąca w pewien sposób uwspółcześnioną wariacją na temat połączenia sił ziemskich superbohaterów, którzy zakładają stowarzyszenie chroniące naszą planetę przed wszelkimi zagrożeniami. Nawet dla osób, które znają jedynie Batmana i Supermana (oraz postacie, które zaliczyły gościnne występy w ich solowych serialach) całość powinna być klarowna i spójna. W przypadku przebierańców, których wcześniej nie miałem okazji poznać, w kolejnych odcinkach otrzymywałem dość informacji na ich temat, aby wiedzieć kto jest kim i dlaczego robi to, co robi. Mimo wszystko, niekiedy scenarzyści nie tracili czasu na ekspozycję, tylko kreowali świat, który wypełniony jest po brzegi ogromną ilością superłotrów, co również działa (nie muszę wiedzieć skąd się wziął każdy groteskowy przestępca i skąd ma swoje „moce”).
W przeciwieństwie do seriali animowanych o Batmanie i Supermanie, Liga ma trochę inną strukturę – każda historia rozłożona jest na dwa, a czasami nawet na trzy odcinki. Zabieg ten sprawdza się bardzo dobrze, bo przy większej ilości bohaterów, lokacji i przede wszystkim akcji (to na nią Liga Sprawiedliwych jest nastawiona, czasami brakowało mi w niej scen „z życia w cywilu” bohaterów) czterdzieści minut zamiast klasycznych dwudziestu pozwalało bardziej się wykazać postaciom drugoplanowym, a wszelkie bójki i pościgi miały lepsze tempo (nie gnały na złamanie karku, lub nie kończyły się po jednej minucie). Układ ten nie trwał jednak do końca serialu, o czym za chwilę.
Wizualnie jest nieźle, choć nie obyło się bez zgrzytów. Zmianę designu Batmana i Jokera względem The New Batman Adventures odbieram na duży plus, a uproszczenie animacji w serialach Bruce’a Timma w drugiej połowie lat 90. zaowocowało większą konsekwencją. Nie zwróciłem uwagi na gorsze pod względem rysunków odcinki, myślę że mając przed sobą zrzut ekranu z odcinka pierwszego, obok z dziesiątego i z dwudziestego, nie byłbym w stanie wskazać, czy są kadrami z różnych, czy z tego samego epizodu. Zgrzytem są jednak tła i użycie animacji komputerowej. Już w czołówce razi ona sztucznością, ale dalej w serialu bywa równie brzydko, szczególnie przy próbach pokazania ognia, efektu fali uderzeniowej (np. przy wybuchach), bądź właśnie teł, w wielu przypadkach tworzonych na komputerze, a nie malowanych ręcznie, którym brakuje głębi, faktury, a czasami ewidentnie widać rozciągnięte piksele oraz to, jak niedokładnie łączone dwie warstwy. Lata temu nie zwracałem uwagi na takie detale, ale to były czasy przed High-definition.

Z sezonem trzecim serial zmienił tytuł na Ligę Sprawiedliwych bez granic (org. Justice League Unlimited), w którym spory lifting przeszły: czołówka (pierwsze zmiana na lepsze), design kilku postaci (m.in. Zielonej Latarni i Sokolicy, którzy w moich oczach również wyglądają lepiej), skład Ligi (trzon siódemki założycieli pozostał, ale poza nimi jest co najmniej trzydziestka nowych bohaterów i bohaterek) oraz formuła (większość odcinków to osobne fabuły, ale całe 13-odcinkowe sezony opowiadają również swoje większe historie, których kulminacjami są odcinki trzynaste). Czy zmiany te wyszły serialowi na plus? Choć zaowocowały mniejszą rolą mojego ulubionego bohatera w czarnej pelerynie, uważam że tak.
Historie w całości opowiedziane na przestrzeni jednego odcinka udowadniają – szczególnie w czasach fatalnego Batman: Caped Crusader – ile materiału można umieścić w takim metrażu i jak dobrze opowiedzieć fabułę w niecałe dwadzieścia minut. Liga bez granic jeszcze mocniej sięga w świat DC i jego mitologie, daje szanse wykazać się mniej znanym bohaterom i łączy ich w grupy, które ciekawie pozwalają się docierać różnym charakterom. Co więcej, scenarzyści tak, jak w przypadku Batman: The Animated Series sięgali tutaj po fabuły z komiksów, ekranizując między innymi Dla człowieka, który ma wszystko Alana Moore’a, sięgali po projekt Cadmus, grupę Task Force X i wiele innych ciekawych elementów z kart komiksów. Szczególnie drugi sezon – czyli czwarty całego serialu – wypada bardzo dobrze, a przez story-arc skupiony na niepewności ludzi względem siły jaką dysponuje Liga, obawach mieszkańców Ziemi, próbach zdyskredytowania bohaterów (po podobne motywy w kinie superhero dopiero 11 lat później sięgnęli twórcy Captain America: Civil War) jest też on najdojrzalszym z całego serialu (przy nim nie zdziwiłoby mnie oznaczenie „+10”, jakie pojawia się w sezonie pierwszym na platformie streamingowej). Ostatni sezon wypada słabiej, zarówno ze względu na brak dojrzalszych motywów, jak i gorszą intrygę z grupą superłotrów i wypchnięciem na pierwszy szereg postaci Lexa Luthora (odniosłem wrażenie, że było go tutaj więcej niż któregokolwiek z członków Ligi).
Technicznie Liga Sprawiedliwych bez granic trzyma poziom Ligi Sprawiedliwych, choć dodaje znacznie więcej archaicznej animacji komputerowej, która mocno odstaje od kreskówkowej reszty. Muzyka też przeszła pewien lifting i tutaj zaliczyłbym to na duży plus. Nowy motyw przewodni w intro zapada w pamięci, kilkukrotnie da się usłyszeć klasyczne motywy muzyczne Batmana i Supermana z ich seriali – tylko odpowiednio przearanżowane – to samo z kawałkiem z czołówki pierwszych dwóch sezonów Ligi Sprawiedliwych (odcinek na Dzikim Zachodzie). W trakcie epizodów da się usłyszeć dużo więcej gitarowych brzmień, które bardzo dobrze sprawdzają się w akcji.

Wszystkie 51 odcinków, które powtórzyłem, oglądałem z polskim dubbingiem z Cartoon Network. O ile przy pierwszym sezonie sprawdza się on znakomicie – z jednym, bolesnym wyjątkiem (nijak niepasującym do Mrocznego Rycerza Radosławem Pazurą) – tak w przypadku Ligi Sprawiedliwych bez granic jest już więcej problemów. Głosy wielu postaci niekonsekwentnie zmieniają się co kilka odcinków – Shayera (Sokolica) nie brzmi już jak silna kobieta / wojowniczka, tylko jak młoda dziewczyna, to samo z Dianą w ostatnim sezonie (choć nie mogę znaleźć informacji, czy dubbingował ją wtedy ktoś inny), Supergirl również zalicza tymczasową zmianę głosu na jeszcze bardziej dziewczęcy, a Zielona Strzała na jeden z odcinków przestaje przemawiać głosem Dariusza Odija i przyjmuje głos Zbigniewa Suszyńskiego, który przecież był jednym z łotrów, Doktorem Polarisem (ale też nie zawsze). Czasami mocno wybija to z oglądania, podobnie jak materiał, który aktorzy czytali. O ile tłumaczenie na język polski pseudonimów niektórych postaci od początku wypadło dla mnie naturalnie, tak przy innych brzmiało dziwne (np. „Móżdżak”), a jeszcze przy innych niekonsekwentne (Mr Terrific to z początku „Pan Wspaniały”, aby pod koniec serialu jednak być „Mr Terrifikiem”). To zresztą nie jedyna wpadka, kilkukrotnie wyłapałem, że członkowie Ligi mówili do Zielonej Latarni (Johna Stewarta) „Żon”, a nie „Dżon” – jakby osoba czytająca tekst nie wiedziała czy akurat w tej scenie mówi do faceta z pierścieniem, czy jednak do Marsjanina. „Kryptonianin” zamiast „Kryptończyka” również brzmiał dziwnie. Dlatego nie wiem, czy jednak nie lepiej byłoby sięgnąć po wersję oryginalną z napisami.
I tak dochodzę do podsumowania swojej nostalgicznej podróży. Justice League / Justice League Unlimited to bardzo udany serial animowany DC. Niektóre odcinki spokojnie mogłyby posłużyć za podstawę wysokobudżetowego filmu fabularnego o tym samym tytule. Uniwersum zapoczątkowane przez Bruce’a Timma żyło tutaj w pełni, a oglądając jego najbardziej widowiskową odsłonę – nawet po dwudziestu latach, gdy już od dawna nie jestem nastolatkiem – przez większość epizodów wciąż dobrze się bawiłem. Szczególną przyjemność sprawił mi seans podwójnego odcinka, pt. „Powszechna niesprawiedliwość”, którego gdy tylko dowiedziałem się, że taki serial jest emitowany w Cartoon Network, nagrałem na kasetę i oglądałem w młodości kilkukrotnie. Życzę sobie i wszystkim polskim fanom Batmana / świata DC, aby platformy streamingowe w naszym kraju postarały się bardziej i w końcu dodały do swoich baz całość(!), najlepiej z dubbingiem i z wersją oryginalną z napisami do wyboru.
Ocena: 4,5 nietoperka

Recenzował: Juby