All Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec

ALL STAR BATMAN I ROBIN, CUDOWNY CHŁOPIEC

Data wydania: 24 września 2025
Scenariusz: Jim Lee
Rysunki: Frank Miller
Tłumaczenie: Jarosław Grzędowicz, Tomasz Sidorkiewicz
Oprawa: twarda
Format: 225×344
Ilość stron: 304
Wydawca: Egmont Polska
Wydawca oryginalny: DC Comics
Cena: 299,99 zł

Legenda komiksu, Frank Miller przedstawia opowieść umieszczoną w pół drogi pomiędzy jego dwoma klasycznymi dziełami – wielkim „Batman: Rok Pierwszy”, a przełomowym i nowatorskim „Batman: Powrót Mrocznego Rycerza”. We współpracy z kultowym artystą Jimem Lee stworzył opowieść o Batmanie i Robinie, jakiej jeszcze nie było, a której od zawsze brakowało! Batman: mityczny bohater komiksowy, zrodzony z cienia, wyjęty spod prawa, napędzany pragnieniem brutalnej zemsty, oraz Robin, Cudowny Chłopiec, promyk światła, który ma rozjaśnić towarzystwo Mrocznego Rycerza z Gotham. Jednak korzenie nastoletniego wspólnika Batmana tkwią w cieniu równie mrocznym, jak ten, który spowija jego samego. Oto skrzywdzone sieroty z dwóch pokoleń, połączone niekończącą się uliczną krucjatą przeciwko zbrodni, nieustającą walką, która niszczy ich ciała i umysły.

Frank Miller to uznany i wielokrotnie nagradzany amerykański twórca komiksowy, do którego najwybitniejszych dzieł należą m.in. „Batman: Powrót Mrocznego Rycerza”, „Batman: Rok Pierwszy” i „Batman: Mroczny Rycerz kontratakuje”, a także „Daredevil”, „Sin City”, „300”. Rysownik Jim Lee jest znanym artystą komiksowym (m.in. „Batman: Hush” i „Superman: Dla jutra”), a także wieloletnim redaktorem i współwydawcą DC Entertainment.

All-Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec od początku traktowałem jako pozycję obowiązkową. Było ku temu kilka powodów. Po pierwsze, gdy Story House Egmont wydało tę historię po raz pierwszy (jesień 2009 roku) nie byłem w stanie jej kupić, a nakład wydawanych w tamtym czasie na naszym rynku komiksów superhero był na tyle niski, że niedługo później dostać go można było jedynie na rynku wtórnym w nieakceptowalnych przeze mnie ofertach cenowych. Po drugie, nazwiska twórców – większe niż przy jakimkolwiek komiksie z Batmanem o jakim słyszałem! I w końcu po trzecie, ze względu na reputację jednego z najgorszych, o ile nie najgorszego komiksu z Człowiekiem Nietoperzem jaki powstał!! Spotykając takie opinie od lat zastanawiałem się, czy rzeczywiście może być aż tak źle, a nowe wydanie w linii DC Limited w końcu umożliwiło mi doświadczyć go na własnej skórze.

Ale zacznijmy od rzeczy przyjemniejszych, czyli głównego powodu dlaczego kupiłem ten olbrzymi album. Za stronę wizualną odpowiadał legendarny zespół: rysował Jim Lee, którego nie trzeba przestawiać, tuszował Scott Williams, a kolory nakładał Alex Sinclair, czyli stali współpracownicy Jima, pracujący z nim przy takich tytułach, jak Batman: Hush, Superman: Dla jutra, czy Liga Sprawiedliwości w czasach The New52. Pod względem graficznym nie zawiodłem się nawet odrobinę. Właściwie jest niemal idealnie (jedyne zastrzeżenia jakie mam to nadużywanie efektu blur przy pomocy komputera), a wydanie tego konkretnego albumu w tak dużym formacie sprawdza się doskonale! Nie ma lepszego sposobu na podziwianie tak cudownych ilustracji, którymi uraczyli nas ci wielcy artyści. Ilość obrazów na całą stronę, bądź slash pages – których w każdym rozdziale jest co najmniej dwie, lub trzy – robi ogromne wrażenie, szczególnie w tym rozmiarze. Robotę robią również postacie kobiece, które jak sam „bezwstydny” Frank Miller wspomina, prezentują się tak, abyśmy nie mogli oderwać oczu.

Samo wydanie Egmont również warto pochwalić. Robiąca wrażenie okładka, z wyjątkiem czarnego grzbietu, którego nie jestem fanem (choć wiem, że jest to zgodne z amerykańskim odpowiednikiem wydania Absolute), gruby papier kredowy, na którym o wiele trudniej zostawić odciski palców, pełniejsza zawartość od wydania z 2009 roku (wówczas nie został jeszcze opublikowany numer #10 serii), a także spora ilość materiałów dodatkowych (ponad 60 stron), m.in.: zaprezentowanie całego pierwszego rozdziału ze szkicami Jima Lee i przetłumaczonym scenariuszem Franka Millera niemal strona po stronie, ilustracje promocyjne, okładki alternatywne, projekty postaci, sylwetki twórców, a także wprowadzenie Boba Schrecka, którego z dzisiejszej perspektywy czyta się dość ironicznie (do czego jeszcze wrócę). Wrażenie robi też sześciostronicowa rozkładówka prezentująca grotę nietoperza w czwartym rozdziale:

Nie mogę jednak jednoznacznie pochwalić pracy, jaką wykonał Egmont. W tłumaczeniu łatwo dostrzec kilka błędów (np. na pierwszej stronie czwartego rozdziału Vicky Vale nazwano Nicky Vale, co oznacza, że wątpliwym wydaje się, aby doszło do korekty tłumaczenia Jarosława Grzędowicza z 2009 roku, które zawierało tę samą wpadkę, o czym pisano w recenzjach już 16 lat temu). W albumie brakuje również materiałowej zakładki charakterystycznej dla linii DC Limited (a także Marvel Limited oraz Batman NOIR). O ile wydawca nie poda informacji jakoby miał to być zamierzony zbieg, traktuję ten brak jako wpadkę (premierowy album Marvela oraz nowy Batman NOIR z tego samego dnia ją posiadają).

Muszę w końcu przejść do gwoździa programu, czyli do scenariusza Franka Millera. Lekturę albumu rozłożyłem na cztery dni i każdego z nich, albo gdy rozpoczynałem, albo gdy kończyłem czytanie, na myśl rzucało mi się tylko jedno: „Matko boska, co ja czytam?!”All-Star Batman i Robin, Cudowny Chłopiec przedstawia historię zaiste kuriozalną, bez jasnego celu i kulminacji, w której wypaczono charakter większości postaci, na czele z moim ulubionym bohaterem w czarnej pelerynie.

Batman Franka Millera – panu Frankowi w pewnym wieku zdecydowanie coś się odkleiło – to śmiejący się wniebogłosy psychopata, cham i dupek! Zaprezentowano go tu jako osobę nienawidzącą każdego i gardzącą niemal każdym! Nie tylko skorumpowanymi glinami, ale też każdym gliniarzem w mieście (poza Gordonem). Każdym przestępcą, nieważne czy to drobny złodziejaszek, który kradnie, aby mieć za co jeść, czy też prawdziwy gangster. Każdym innym superbohaterem, których ewidentnie nie szanuje i wypowiada się o nich, jak o zgrai idiotów nie potrafiących korzystać ze swoich super zdolności. Nawet chłopcem, który dopiero co stracił rodziców, a którego dręczy fizycznie i psychiczne, ciągle każe mu się zamknąć i którego stale obraża. Wyzywanie dwunastolatka od „gówniarzy”, „gnojków”, „smarkaczy”, czy „przygłupów” to jedno, prawdziwe piękności wychodzą z jego ust, gdy wyzywa przestępców (np. od „cweli”), Hala Jordana (od „baranów”), albo Wonder Woman (od „lesb”). Ten Batman to nie Batman. To ewidentnie mający ogromne problemy z głową i z samym sobą sadysta, a także przestępca nie lepszy od tych, których rzekomo ściga. To „porąb” – jak nazywa go Dick – bez przyjaciół, bez kompasu moralnego i bez planu. A w rozmowie z Halem Jordanem to internetowy troll – tylko w realu. Jego jedynym planem w scenariuszu Millera jest zrekrutowanie pomocnika, co też nie ma za grosz sensu. Czemu samolubny, zadufany w sobie, 24-letni „cholerny Batman”, który dopiero od jakichś dwóch lat działa w Gotham jako samozwańczy stróż prawa, szuka pomocnika / następcy? W każdej znanej mi wersji genezy Robina to właśnie dziecko, które trafiało na Mrocznego Rycerza chciało się do niego przyłączyć, a nie odwrotnie. Frank Miller próbował tutaj postawić pewnie rzeczy na głowie i ewidentnie wyszły mu one bokiem. Brakuje w tym logiki.

Poza Batmanem na chwilę pojawia się tu również Superman, który ma problemy z samokontrolą (od czytania artykułu w gazecie, który mu się nie spodobał, miażdży karton mleka i pali trzymaną w ręku prasę przy okazji niszcząc swoje okulary); księżniczka Diana, która ewidentnie nienawidzi mężczyzn i ich świata, więc jest zaprzeczeniem postaci Wonder Woman, która przecież jako jedyna z Amazonek reprezentowała odwrotne myślenie; komisarz Gordon, który nie zwraca uwagi na córkę i upijającą się do stanu krytycznego żonę; Alfreda w dobrej formie fizycznej, który skutecznie obijać worek treningowy (ponownie: po co Bruce szuka innego sojusznika, skoro na partnera mógłby wziąć Alfreda?); Czarny kanarek, która jest równie brutalna, co Punisher; a także dziwnie stoickiego i opamiętanego Jokera z wielkim tatuażem na plecach. Nic tu się nie zgadza. Na ogół nie jestem przeciwnikiem zmian, ani osobą, która zawsze chce czytać o postaciach takimi, jakimi były wymyślone przed laty. Tutaj jednak po prostu każdy pomysł jest albo chybiony, albo grubo przestrzelony.

Poroniony punkt wyjściowy na takie, a nie inne zwerbowanie Dicka do roli Robina oraz nietrafiona wizja postaci – szczególnie super mrocznego, „cholernego Batmana”, który ze śmiertelną powagą mówi w ten sposób o sobie i o swoim pojeździe, choć wypada przy tym jak niezamierzona parodia – jest dobijana naprawdę złymi dialogami, sporą ilością dziur scenariuszowych (Batman ot tak zostawił mordercę Latających Greysonów? Nie mógł od razu zabrać go ze sobą, skoro później idzie go odbić od skorumpowanych gliniarzy? Skąd ten wypadek Alfreda i Vicky? I czy dotarł do niej ten lekarz z Europy? Najwyraźniej tak, skoro przeżyła…) oraz wspomnianym przeze mnie brakiem kulminacji. Całość toczy się tak od zeszytu do zeszytu, powtarzając dziwny zabieg fabularny z cofaniem się do wydarzeń sprzed początku rozdziału, rozkręca się ciągle wprowadzając coraz to nowsze postaci, by ostatecznie nic z tego nie wynikło. Na co tu Black Canary? Po co Batgirl? Co dalej z Vicky, która w pewnym momencie znika? Jaki był plan Jokera i co się stało Catwoman? Chyba nigdy się nie dowiemy.

Wspomniałem o wstępie Boba Schrecka, którego dzisiaj czyta się dość ironicznie. Naczelny wydawca DC w marcu 2008 roku rozpisał się o zaufaniu – fanów do twórców, a także samych współpracujących ze sobą artystów – a przecież All-Star Batman i Robin zasłynął z tego, że nigdy nie został ukończony! Jim Lee okazał się osobą, której błędnie zaufano i która nie domknęła pracy nad tą serią (w dodatkach znajduje się datowany na 2008 rok rysunek na okładkę zeszytu jedenastego jego autorstwa, który „nadal się tworzy”). Ale wiecie co? Nie sądzę aby w tych dwóch, czy trzech niepowstałych numerach udało się stworzyć satysfakcjonujący finał tej historii. Mała strata.

Pora na odpowiedź na najważniejsze pytanie – czy powyższa maksiseria jest tak zła, jak o niej piszą? Moim zdaniem – nie. Niesławny tytuł duetu Miller-Lee na pewno nie jest dziełem do czytania (zdecydowanie bardziej do oglądania / podziwiania), ale nie czyta się go źle. Jest w nim tak dużo wielkich kadrów i pełnych stron, a także niespecjalnie dużo dialogów, że jego lektura mija dość szybko i płynnie. Nie męczyła mnie, nie czułem, że muszę się zmuszać, aby dalej po niego sięgać. A gdy przyjmie się, że ta wersja Mrocznego Rycerza to zwariowana parodia, sprawdza się również jako rozrywka (kilkukrotnie mocno się uśmiałem). Chyba właśnie dlatego alternatywni Batman i Robin według zasłużyli mnie na lekko pozytywną ocenę.

Ocena: 3,5 nietoperka

Recenzował: Juby


Wydanie powstało na podstawie komiksu: ABSOLUTE ALL-STAR BATMAN AND ROBIN, THE BOY WONDER.



dni
7
1
5
godzin
0
0
minut
2
0
sekund
4
9

Forum

Update



Już wkrótce

  • "Mroczni Rycerze ze Stali. Wojna Trzech Królestw" – 29 października 2025
  • "Nightwing. Upadek Graysona. Tom 4" – 29 października 2025
  • "Liga Sprawiedliwości: Nie ma Sprawiedliwości" (WKDCBiZ) – 05 listopada 2025
  • "Batman. Ziemia niczyja. Ostatnia gra. Tom 7" – 12 listopada 2025
  • "Red Hood. Outlaws. Tom 3" – 12 listopada 2025

Kalendarium

Ups, chyba jakiś klown wyrwał dzisiejszą kartkę z naszego kalendarza. Po więcej informacji odnośnie innych dat odsyłamy do działu kalendarium >>>

Sonda

Kto powinien być głównym złoczyńcą w „The Batman, Part II”?









Zobacz wyniki