O FILMIE | RECENZJA | PLAKATY | GALERIA | VIDEO

Filmowy „Flash” powstawał z licznymi problemami, które nie omijały go do samego końca. Jak wypada więc film, który pierwotnie miał doprowadzić do zmian w filmowym uniwersum DC, a ostatecznie tylko stanowił domknięcie etapu, przed pełniejszym resetem. Z perspektywy powtórki ponad dwa lata premierze kinowej, kiedy to już pewne rzeczy nie są niespodzianką, pozostał to film średni, który nie wykorzystał w pełni swojego potencjału.
Obecność Batmanów, nie sprawia, że jest to film w którym bohater Gotham City odgrywa bardzo ważną rolę. Zgodnie z tytułem to historia Flasha, więc dobrze, że w ramach promocji nie zmieniono np. tytułu na „Flash i Batman”. Powrót Michaela Keatona do roli sprzed lat to wielkie wydarzenie ale czy to ten sam bohater, którego znamy z filmów Tima Burtona. Chociaż są wspólne elementy, to bardziej jest to jedna z alternatywnych wersji, która ma pewne elementy wspólne, ale bynajmniej nie powinno się tego filmu traktować jako kontynuacji wcześniejszych wydarzeń. W innym przypadku można się bardzo rozczarować. Nie ma co liczyć na gotyckie Gotham, czy przejażdżkę Batmobilem.
We „Flashu” niczym w „Powrocie do przeszłości”, główny bohater podróżuje w czasie, by zmienić wydarzenia z przeszłości, co powoduje nowe problemy. Sceny, kiedy najbardziej czuć ducha filmu Zemeckisa, o którym nawet się wspomina, stanowią najlepsze momenty. Lepiej poznajemy Barry’ego, widzimy jak wpłynęła na niego rodzinna tragedia oraz także w oryginalny sposób zostajemy zapoznani z wydarzeniami, które doprowadziły do tego, że zyskał moc prędkości. Pod względem emocjonalnym opowiadana historia się sprawdza. Chcemy, żeby Barry’emu się udało. Jego relacja z matką, czy przywiązanie do maskotki mogą wzruszyć. Jest to postać z krwi i kości, a nie kolejny superbohater pragnący ratować świat. Popełnia błąd z powodów egoistycznych, ale zrozumiałych, i musi zaakceptować, że nie zawsze znajdzie się rozwiązanie, czasami trzeba odpuścić. Całe te doświadczenie wpływa na niego, widzimy jak postać Barry’ego się rozwija.

Gorzej wypadają inne aspekty filmu i nie brakuje też błędów nagminnie popełnianych przez twórców wysokobudżetowych produkcji. Andy Muschietti już przy „To, rozdział 2” pokazał, że zastosowanie CGI nie jest jego mocną stronę. Niestety jest to przykład produkcji, w której tego typu efekty wyglądają po prostu sztucznie. O ile nie przeszkadza mi podejście wizualne pokazane przez „bańkę”, to już w innych elementach niestety tak. Sztuczność peleryny Nietoperza, czy walka bohaterów z ludźmi Zoda rzuca się w oczy. Tym samym przechodzimy do kolejnych wad. Nieustannie filmach superbohaterskich próbuje się zwiększać stawkę. Zamiast starcia z Zodem, które wygląda jak wyjęte z gier komputerowych, wolałbym żeby twórcy pozostali w klimacie „Powrotu do przyszłości”. Wystarczyłby Barry mający problem z powrotem do swojego czasu, i swojego uniwersum, zwłaszcza, że pod koniec filmu poznajemy osobę odpowiedzialną za to, że Allen wylądował w nieswoich czasach. Niestety dostaliśmy rozwałkę na pustyni, tak by niewinni mieszkańcy Metropolis tym razem nie ucierpieli. Tego zagrożenia w ogóle się nie odczuwa. Nie współgra to z motywem wyjściowym historii, czyli próbą uratowania matki.
W kwestii przedstawiania Batmana na dużym ekranie „The Flash” pozwala odpowiedzieć na kilka pytań. Batman może mieć niebieski kostium, wygląda to całkiem fajnie. Krótkie uszy są słabe, widząc dwie wersje w jednym filmie, wybór jest łatwy. Dążenie by w kolejnych produkcjach modyfikować strój Batmana prowadzi do powstania takiego kuriozum, które ma na sobie Ben Affleck. Te dodatki ochronne są tak kiczowate, że nawet na kostium na halloween się nie nadają. Niepotrzebnie też sceny akcji z jego udziałem kręcono jakby to był Spider-Man. Szkoda, Ben zasługiwał na lepsze pożegnanie. Nie pomogło też podejście by pokazywać Batmana za dnia. Sceny w nocy nawet kręcone w studio, jak w przypadku innych filmów, mają więcej klimatu niż te popisy kaskaderskie z CGI w świetle dnia. W ujęciu całego filmu te problematyczne kwestie związane z Batmanem nie są szczególnie istotne, ale też nie można ich zaliczyć do plusów.
„Flash” to kolejny film superbohaterski, tylko i aż tyle. Część pomysłów się sprawdza. Mamy sporą dawkę dobrego humoru, pasującą do tego bohatera, emocji i dobrze obsadzoną obsadę. Ezra Miller w tytułowej roli idealnie odnajduje się w dwóch wersjach Barry’ego. Niedojrzałego nastolatka, który nie doświadczył rodzinnej tragedii i młodego bohatera po przejściach, dla którego ta pełna emocji podróż pozwala zamknąć rany. Sprawdza się również Sasha Calle w roli Supergirl. Podejście do jej bohaterki, to coś nowego. Przedstawicielka Kryptonu nie została wychowana przez miłych Kentów. Trafiła bardzo źle, dlatego jej wahanie i nieufność wobec mieszkańców Ziemi jest w pełni zrozumiałe. Tej kwestii nie rozwinięto jednak należycie i bardzo szybko jej wątpliwości, znikają.
Całości towarzyszy aura niewykorzystanej szansy. Powrót Keatona zasługiwał na lepsze pokazanie tego bohatera, a tak oprócz sprawnej metafory multiwersum przedstawionej za pomogą spaghetti nie specjalnie się wykazuje. Brak scen akcji zapadających w pamięć, do których chciałoby się wracać. Oglądając film widać tu potencjał na coś lepszego i tylko można pogdybać co by było, gdyby udało się go wcześniej zrealizować. Momentami twórcy podążają w kierunku zadowolenia wszystkich fanów, wrzucając różne epizody i bohaterów, w ten sposób gubią istotę historii, którą chcą opowiedzieć. Takie zabiegi mogą się sprawdzić, gdy wiadomo, że prowadzą do kolejnego filmu, w tym przypadku tak jednak nie było. Chociaż fajnie było zobaczyć m.in. Cage’a jako Supermana, to z tymi postaciami widz nie ma więzi. Przez chwile może być zadowolony, ale na koniec, takie zabiegi pozostaną tylko jako pewnego rodzaju ciekawostki. „The Flash” pozostaje więc filmem tylko przyzwoitym, który niestety przy kolejnych seansach nie będzie zyskiwał. Niemniej jednak, ogląda go się całkiem dobrze i mimo wad tej produkcji chciałoby się zobaczyć więcej przygód Barry’ego.
Ocena: 3,5 nietoperka

Recenzował: Q