Forum

Już wkrótce
  • "Mroczny kryzys na Nieskończonych Ziemiach. Tom 1" - 10 kwi 2024,
  • "JLA - Liga Sprawiedliwości: Saga o błyskawicy" (WKDCBiZ) - 24 kwi 2024,
  • "Mroczny kryzys na Nieskończonych Ziemiach. Tom 2" - 15 maj 2024,
  • "Nightwing. Bitwa o serce Blüdhaven. Tom 2" - 29 maj 2024,

| OSTATNIA NADZIEJA | POSTACIE |


OSTATNIA NADZIEJA
Rozdział 1

Palący się w kominku ogień trzaskał, co jakiś czas wyrzucając w powietrze drobne iskry, które momentalnie gasły. Poświata, jaką rzucał na stojącą na wprost ścianę, stwarzała nastrój skupienia. Meble, które znajdowały się w pomieszczeniu, były dobrane pod jeden wystrój: były z ciemnego rodzaju drewna i miały charakter salonów z wczesnych lat. 20. Urządzone z przepychem, nie nosiły na sobie śladów brudu czy kurzu, wszystko skrupulatnie czyste, nawet dywan w perski wzór nie miał żadnego zagięcia. Oprócz regałów z książkami i barku z najlepszym alkoholem, wyposażenie stanowiło jeszcze biurko, przy którym siedział mężczyzna, intensywnie nad czymś myśląc.

Jegomość nosił starannie wykrochmaloną koszulę, garnitur był dopasowany do jego atletycznej sylwetki. Ciemny krawat dodawał mu formalnego charakteru, a włosy, przerzedzone gdzieniegdzie siwizną, były nienagannie zaczesane do tyłu.

Mężczyzna wybijał eleganckim pantoflem bardzo cichy takt, który przygłuszał skutecznie ogień w kominku.

Bruce Wayne miał zmarszczone brwi, których napięte mięśnie utworzyły jedną, ostrą linię.  Jak zawsze był skupiony, a jego twarz wyrażała surowość. Nie lubił bawić się uczuciami, nie znosił manipulacji, wyzwalał szczerość  i zaangażowanie i nigdy się nie powtarzał. Jego zdanie nie podlegało jakiejkolwiek dyskusji. Konsekwentny i przewidywalny, taki był Bruce Wayne. Nie tolerował nieposłuszeństwa, zwłaszcza od osób, które mu podlegały i żadne pokrętne wyjaśnienia nie wnosiły żadnego wytłumaczenia. Był ktoś, kto ciągle robił po swojemu, mimo ciągłego upominania. Tym kimś była jego wnuczka.

Bruce wpatrywał się w leżący na biurku telefon. Czekał na ważne połączenie. Jeszcze chwila, może sekunda. Jakby w interesie jego myśli, komórka zaczęła wirować na blacie. Wayne odebrał ją szybkim ruchem, odzywając się krótko:

– Jakieś wieści?

– Twojej wnuczki tu nie ma- odrzekł Dick Grayson- w dodatku tak jak przewidywałeś, po raz kolejny pozbyła się nadajnika …

– Który stwierdza miejsce jej pobytu i daje przewidywalny namiar dotyczący jej bezpieczeństwa- skwitował krótko Bruce- dobrze, możesz zejść ze stanowiska. Kimberly zawsze stara się wszystko komplikować, nie wiedząc, iż tym samym wszystko  upraszcza …

– Przejmujesz to?- spytał Dick, a jego mentor odpadł:

– Ryzyko to dla mnie stan na wyrobienie pewnych percepcji. Zwłaszcza takich, po którym wiem, co tym razem wymyśli moja wnuczka.

– Ok.- Dick skinął głową, czując jak wiatr chłoszcze go po twarzy. Chłopak wycofał się z ciemnej ulicy, na której znajdował się klub dla wyjątkowo głośnej młodzieży. Ubrany nieformalnie do swojej roboty, mógł wejść, napić się, zabawić. Jednak on miał wyważone podejście do życia. Wolał być abstynentem, zwłaszcza, że o tej porze w każdej chwili może być potrzebny swojemu przyjacielowi.  Dick Grayson przeszedł na pasach na drugą stronę ulicy, kierując się ku dołowi. Wychodził on na zupełnie inny świat, widziany przez służby porządkowe za „teren w miarę bezpieczny”, gdzie rzadko kiedy były zamieszki.

Dick schował ręce w kieszenie i pogwizdując cicho, ruszył, a jego skórzana kurtka łopotała na wietrze. Nie lubił się zapinać, nawet jeśli odczuwał zimno. Dostawał wtedy przypływu adrenaliny, która w tym zawodzie była mu zawsze potrzebna. A im więcej, tym bardziej był zdatny na czyny wręcz heroiczne. W końcu obcisły kostium świadczył o kamuflażu, jaki dzielił pomiędzy zupełnie białym dniem a jego drugą porą o zmierzchu.

Bruce Wayne naciągnął czarne, zrobione z niezwykle mocnej skóry z usztywnieniami  rękawice, poprawił maskę i już po chwili był przy Batmobilu. Nietoperz spojrzał na swój pojazd, po czym nacisnął przycisk przy swoim pasie, usytuowanym na biodrach i po chwili górna klapa samochodu podniosła się. Jednym ruchem wskoczył na siedzenie, odczekał aż Batmobil zamknie swoją skorupę i po chwili już wyjeżdżał z tunelu, który wiódł do jaskini. Światła, które rozbłysły, były jedynym znakiem w ciemnościach, stanowiących aurę pracy Mrocznego Rycerza.

Bruce uruchomił dźwignię, która zwiększyła prędkość odrzutowymi silnikami, które wysunęły się po bokach pojazdu i odpaliwszy, pokazały swe możliwości.

– Kim, mówię ci, to istne szaleństwo!- blondynka o brązowych oczach szła za swoją przyjaciółką, przemierzając alejkę w parku miejskim w Gotham. Dookoła nie było żywej duszy, co Kimberly Wayne uznała za zbawienne.

– Lizzie, wolę to rozwiązanie, bo jest bardziej opcjonalne, że mina Emmy zrzednie z wściekłości- wnuczka Bruce’a była niezwykle zadowolona- przestanie zgrywać ważniaczkę i pozycja jej tatuśka zostanie podważona nie przez polityczny nokaut, ale przez nasz zamiar!

– Nie wystarczy, jak powiesz jej że jest pustą kretynką?- Lizzie sceptycznie widziała to wszystko- w dodatku firma twojego dziadka może ucierpieć! Lex Luthor może nadszarpnąć jej wpływy!

-Mój dziadek jest doświadczonym biznesmenem- Kim spojrzała z powagą na przyjaciółkę- zresztą nikt nie powiąże nas z tym, co się za chwilę wydarzy!

– Aż boję się zapytać, czy nie wprowadziłaś nowości- powiedziała z sarkazmem Lizzie, patrząc na wnuczkę Wayne’a. Przyjaźniła się z nią od siedmiu lat i naprawdę ceniła Kimberly, gdyż mało znała tak szlachetnych i prawych osób jak ona. Liz wolała unikać wszelkich kłopotów, a Kim wręcz przeciwnie- zawsze pojawiała się tam, gdzie one występowały. Coś takiego, jak ryzyko, dla niej nie istniało. Dziewczyna uparła się, by zmniejszyć tupecik Emmie Luthor, córce prezydenta Lexa Luthora- najbardziej wpływowej osobie w Gotham poprzez akt zwykłego wandalizmu.

Kimberly stanęła przed pomnikiem Luthora i przyglądała mu się z ironią. Był to ogromny monument ukazujący prezydenta w garniturze, z wieloma medalami na piersi. Wszystko opatrzone komentarzem: „Zasłużony bardziej niż inni”. Kim prychnęła, biorąc się pod boki. Była ona wysoką dziewczyną o czarnych, długich włosach, które tym razem miała zaczesanego w wysokiego kucyka. Swobodne jego pasma spływały jej po ramionach i plecach. Razem z Liz były ubrane na ciemno, by zidentyfikować się z nocą.

– Może już zaczniesz i tym samym szybciej skończymy?- spytała przyjaciółka, stawiając wyraźny nacisk na ostatnim słowie. Kim odwróciła się do niej i odparła z uśmiechem:

– Wedle życzenia!

Po tych słowach dziewczyna podeszła do rosnących za pomnikiem krzewów i wyciągnęła dwie rolki papieru toaletowego. Widząc tam małą ilość „oręża”, Liz zatamowała chichot.

– Nie potrzeba zbyt wiele, skoro zależy nam na dyskrecji- odrzekła rześko Kimberly i zarzuciła pierwszą rolkę na kamiennej  twarzy Luthora. Następnie resztą oplotła marmurową sylwetkę prezydenta. Gdy skończyła, odeszła trochę z tyłu i przyjrzała się swemu dziełu z satysfakcją :

– No, to Emma zamknie się ze swoim wygórowanym ja!

Nagle wokół pomnika rozbłysły światła, intensywnie ukazując monument w papierze toaletowym. Do tego przeszywający alarm, na który Liz zareagowała z wrzaskiem.

– No to już po nas!- dziewczyna wpadła w przerażenie- mogę się pożegnać z moim stypendium!

– Wypłacę ci za cały rok z mojego kieszonkowego!- Kim wzięła Liz za rękę  i po chwili obie pobiegły alejką. W oddali usłyszały czyjeś krzyki.

– Straż miejska nie dość, że wlepi nam mandat, to doniesie moim rodzicom!- przyjaciółka panikowała, uciekając z Kimberly- a twój dziadek straci twarz i będzie zmuszony do emigracji!

– Nie histeryzuj – ucięła krótko wnuczka Wayne’a, skręcając w okolicę placu zabaw- najwyżej zostanę uziemiona na całe życie, ale przynajmniej z satysfakcją, że Emma zapamięta to na długo!

– Jasne- żachnęła się Lizzie, gdy razem z przyjaciółką znalazły się w okolicy huśtawek, karuzel i innych elementów, które umilają dzieciakom czas podczas zabawy. Kim chwyciła ją za ramię i obie przypadły ku ziemi. Woń świeżej trawy unosiła się nad nimi, gdy za ławką obserwowały dalszy rozwój wypadków.

Dwóch pracowników straży miejskiej w Gotham świeciło latarkami dookoła, jednak na szczęście spora odległość dzieliła ich od dwóch nastolatek. Kim zachichotała, a Liz spojrzała na nią z oburzeniem. Potem jednak wnuczka Wayne’a zakryła sobie usta, a oczy wyrażały przerażenie. Liz krzyknęła, gdyż obie dziewczęta dostrzegły monstrum, którego widok powodował palpitacje serca.

Był to mężczyzna, którego połowa twarzy była ludzka, druga zaś przypominała żywego trupa. Jego lewy policzek, zniekształcony na skutek kwasu rzucał mordercze spojrzenia stojącemu przed nim funkcjonariuszowi straży miejskiej. Mężczyzna stał kompletnie zaskoczony, a latarka, którą trzymał, wypadła mu z ręki. Two-Face, bo tak nazywał się ten przestępca, zaśmiał się gorzko na widok postawy strażnika Gotham, który cofnął się dwa kroki do tyłu i zawadziwszy o kamień, stracił równowagę. Upadając na plecy, szczęśliwie uniknął uderzenia w tył głowy.

– Czyżbym był taki straszny?- Two-Face spojrzał ironicznie na swoją ofiarę. Był on wysokim mężczyzną, ubranym w sprany garnitur, zaś jego brązowo-szare włosy ułożone były w nieładzie. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej zaś podrzucał monetę.

– Odejdź, sukinsynie!- ryknął strażnik, czołgając się na czworakach- Steve! pomocy, do cholery!

Two-Face zbliżył się do mężczyzny i kopnął go w zadek. Ten uderzył twarzą w murawę, boleśnie wbijając brodę w twardą ziemię.

– Jesteś prymitywny!- odrzekł bezlitośnie przestępca, schylając się i podnosząc nieszczęśnika za kołnierz przy karku- zobaczymy, czy szczęście ci dopisze!

Strażnik zacharczał, gdyż zaczął się dusić, materiał koszuli boleśnie wrzynał mu się w gardło. Jego partner nie nadchodził, a Two-Face coraz bardziej się nakręcał na morderczy plan. Lizzie była zdjęta szokiem, a wtedy Kim podjęła się niezwykłego aktu odwagi. Dziewczyna wstała i chwyciwszy solidny kamień leżący w okolicach ławki, przy której się skryła z przyjaciółką, zamachnęła się w kierunku Two-Face’a. Kambur z głośnym uderzeniem zdzielił plecy przestępcy. Ten ryknął , puszczając strażnika, który runął na ziemię, charcząc.

-Kim, do cholery, coś ty narobiła!- głos Liz wyzwalał histerię- on nas pozabija!

Jej przyjaciółka patrzyła z pogardą na Two-Face’a, który w końcu przestał się przejmować swoim bólem pleców i spostrzegł nastolatkę. Kim, choć zapewne przerażona, zachowała zimną krew. Czując w genach siłę swojej misji, jakiej się przed chwilą podjęła, powiedziała:

– Skręciło cię? A może obierzesz sobie za cel coś ambitniejszego? Jak wtłoczyć trochę urody do swojej paskudnej gęby?

– Dzieci o tej porze powinny spać, dziewczynko- warknął Two-Face, robiąc krok w stronę Kimberly- wybrałaś złą porę na zabawę i za to spotka cię kara!

Dziewczyna cofnęła się do tyłu, a Lizzie zaczęła spazmatycznie szlochać. Poległy starciu funkcjonariusz przestał już rozcierać gardło i szukał pistoletu, aby wymierzyć w kierunku Two-Face’a, gdy stało się coś nieoczekiwanego.  Coś szybkiego przecięło powietrze i uderzyło przestępcę  w łokieć. Bandyta ryknął i złapał się za obolałe ramię. Kim skorzystała z okazji i przypadła do Liz, która patrzyła na to wszystko, jakby nie do końca rozumiejąc, co się dzieje.

Nagle dziewczyna usłyszała głuche uderzenie o ziemię i głośny świst, który przeszył jej uszy. Kim odwróciła się i ujrzała Batmana, który silnym ciosem powalił Two-Face’a. Bandyta jednak szybko się podniósł i zamachnął się na Mrocznego Rycerza, jednak ten uniknął uderzenia, robiąc unik i kopniakiem trafiając przestępcę w pierś.

– Harvey, wiesz, że atakowanie służb porządkowych to najbardziej odrażający akt tchórzostwa- powiedział ostro Batman, chwytając Two-Face’a za poły garnituru i robiąc mu wywrotkę, po której wylądował powrotem na ziemi- a jeśli atakujesz niewinne dzieci, możesz liczyć na szybką odpowiedź z mojej strony! Dość już!

– Chcesz wiedzieć, co myślę?- wysyczał przestępca, wycierając krew z nosa- że jesteś żałosną imitacją tego, do czego ja uparcie dążyłem! będąc prokuratorem okręgowym w Gotham, chciałem wykurzyć przestępczą hałastrę humanitarnie i bez rozlewu krwi! A tak się cholera nie da! Zeżrą cię prędzej niż odpuszczą!

– Jednak zmieniłeś swoją mentalność- odrzekł zimno Nietoperz, jednym okiem kontrolując, jak poległy funkcjonariusz się podnosi i dochodzi do Kimberly i Lizzie- i stałeś się przywódcą tej hałastry! tak naprawdę mogłeś wiele zrobić, Harvey, ale wolałeś skrzywić swoją naturę!-wypowiedziawszy te słowa Batman odskoczył, uchylając się od uderzenia kamieniem. Nietoperz wykonał szybki obrót i nadgarstkiem rękawicy zmienił kierunek kambura. Kamień z impetem trafił Harvey’go w brzuch. Niepomny wrzasku Denta,  Batman cisnął w jego kierunku bata rangę, tym samym go obezwładniając. Two-Face stracił równowagę  i plując przekleństwami, wysyczał:

– Żebyś zdechł, przeklęty strażniku moralności! Kiedyś twoi dłużnicy wykonają na tobie wyrok!

Batman popatrzył zimno na przestępcę, który szamotał się, na próżno próbując się uwolnić. Tymczasem strażnik, który na moment walki asekurował Kim i Liz, zawiadamiał posiłki o przetransportowaniu Two-Face’a do aresztu. Gdy skończył rozmawiać przez komórkę, podszedł do dziewcząt i spytał surowo:

-No to jak wytłumaczycie swój pobyt o tak później porze? Bo chyba to nie miejsce na zabawy?

Liz wlepiła wzrok w ziemię, jednocześnie przerażona i zła, zaś Kim odparła spokojnie :

– Byłyśmy tu na randce, jednak nasi domniemani zalotnicy dali pietra, gdy zobaczyli tego gościa.

– Pozwolisz, że ja wyjaśnię to z ich rodzicami?- spytał stanowczo i zdecydowanie Batman, stając naprzeciwko funkcjonariusza- rozmówię się później z Barbarą Gordon.

– Myślę, że moim obowiązkiem- zaczął mężczyzna, lecz Mroczny Rycerz uciął krótko:

– Procedura odnośnie Two Face-a będzie mniej skomplikowana, jeśli wykluczy się pobyt dzieci … Z jednej strony to chyba jesteś coś im winien?

Kim spojrzała zuchwale na strażnika, który przegryzł wargę: zamiast wykazać się kondycją godną stróża prawa i manipulacją chwytu, tego przestępcę ujarzmiła zwykła nastolatka. A tym samym uratowała życie …

– Dobra- odrzekł lekko zachrypniętym głosem- zajmij się tym. Ale później zasięgnę wiedzy u pani komisarz, dobra?

– Jak sobie życzysz- odrzekł pewnie Batman, po czym skinął na nastolatki- a wy, moje drogie, za mną.

Liz spojrzała pełna obaw na Kim, lecz ta rzuciła półgębkiem:

– Chodź, jak karze …

Dziewczęta ruszyły za Nietoperzem, który szedł pewnie i szybko, niemal poruszał się bezszelestnie. Idąc alejką, cała trójka  doszła do jej końca i zatrzymała się.

– Co teraz?- spytała nieco arogancko Lizzie, lecz wystarczyło surowe spojrzenie Mrocznego Rycerza, by umilkła. Kim wiedziała, że czekają ją poważne kłopoty w domu, jednak nie pokazała po sobie lęku, przeciwnie, starała się udawać , że jest jej wszystko obojętne.

– Życie polega na rozwiązywaniu konfliktów i szukaniu pewnych konfrontacji- odrzekł ostro Batman, przeszywając spojrzeniem Kim i Lizzie- a nie do uciekania się w dziecinadę, której fatalny zbieg okoliczności mógł się dla was obu skończyć tragicznie!

– To wszystko twoja wina- syknęła Liz do Kim, gdy Nietoperz odwrócił się i czekał na zbliżający się Bat-mobil- gdybyś nie uparła się, by pokazać Emmie, kto tu rządzi, nie musiałybyśmy wysłuchiwać jego lekcji wychowawczych!

– Przynajmniej nam się udało- odrzekła z mocą wnuczka Wayne’a, patrząc prosto w oczy przyjaciółce- więc nie kracz, tylko czuj się mile połechtana, bo Emma zamknie teraz buźkę- ucięła, widząc surowy wzrok Batmana, którego Batmobil stał otwarty i gotowy do zajęcia miejsc.

– Dobra, wskakujcie- Nietoperz wskazał na tylne siedzenie, a Kim skinęła na Liz i jako pierwsza usadowiła się na wymaganym miejscu. Batman pomógł jej przyjaciółce się wspiąć, po czym sam zajął swoje miejsce kierowcy i po chwili klapa pojazdu szczelnie się zamknęła, Bat-mobil wykonał szybki zakręt i po chwili jechał już główną ulica Gotham. Liz i Kim jechały w milczeniu, wpatrzone  tam, gdzie się dało, by uniknąć spojrzenia Mrocznego Rycerza. Kim  wsparła dłonie na kolanach, gdzie od wewnątrz uderzała ją gładkość jej dżinsów.

W końcu odezwał się lekko zachrypnięty głos Batmana:

– Elizabeth, właśnie dojeżdżamy do twojego domu. Mniemam, iż rozsądne byłoby się pokazać rodzicom aniżeli trawić wyrzuty w sobie.

Blondynka odparła:

– Na pewno nie mam wyrzutów! Nic nie wynikło z mojej winy!

– Czyżby?- głos Mrocznego Rycerza pozbawiony był wszelkich skrupułów- przez własny nierozsądek naraziłabyś na ciężkie chwile tych, którzy cię kochają najbardziej i dla których jesteś najważniejsza! Już teraz na pewno przeżywają, gdzie jesteś i z pewnością figurujesz już jako zaginiona kartotece tych małolatów, którzy unikają mądrych rad w przekonaniu, że sami wiedzą najlepiej!- przy ostatnim zdaniu fuknął, aż Kim podskoczyła, a Lizzie z nietęgą miną wpatrywała się w swoje tenisówki.

– Fałszywa wizja dorosłego życia wśród gówniarzy- warknął Batman, wykonując zakręt, po czym stanął. Klapa automatycznie się uniosła, więc Nietoperz wyskoczył jednym ruchem i bezszelestnie opadł na ziemię. Ciężkie buty stawiały zdecydowane kroki, gdy mężczyzna podszedł do tyłu Bat-mobilu i odrzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu:

– Pora, byś wróciła bezpiecznie do domu. Daj mi rękę!- tu wyciągnął rękawicę w stronę dziewczyny.

Liz rzuciła spojrzeniem na Kimberly, lecz ta odparła:

– Możesz być o mnie spokojna, mnie też odstawi. Pospiesz się!

Blondynka podała dłoń Nietoperzowi, który pomógł jej wydostać się z pojazdu i odprowadziwszy Liz wzrokiem, Batman stał oparty plecami o swój Bat-mobil. Gdy dziewczyna zadzwoniła i pojawili się na ganku jej rodzice, zaskoczeni osobą, która odprowadziła ich córkę. Gdy zdali sobie sprawę, że to sam Mroczny Rycerz, Batmobil już pędził ile sił, strącając po drodze kubły na śmieci. Nigdy nie bawił się w ceregiele. Jak miał strącić, strącał. Jak miał być ostry, był. Tak jak w tym przypadku.

Kim siedziała na tylnym siedzeniu i bawiła się swoim pierścionkiem na serdecznym palcu. Batman ściskał mocno kierownicę, aż jego rękawice stały się ciepłe w środku. Spojrzenie miał utkwione w drodze, do której się dostosowywał, prowadząc swoje auto, ale miał jeszcze jedną sprawę wychowawczą. Kątem oka patrzył na dziewczynę, która nie chciała nawiązać nawet kontaktu wzrokowego.

– Uważam, że jesteś za bardzo impulsywny, dziadku- odparła Kim, marszcząc brwi- niedługo wystraszysz wszystkich koło …

– Okazałaś się niezwykle przewidywalna- odrzekł ostro Buce- jak zawsze zresztą. Zdajesz sobie jednak sprawę, że wszędzie cię znajdę, nawet gdybyś miała wyemigrować poza orbitę ziemską. Twoja zdolność do pakowania się w kłopoty ma świetne wyczucie, jednak przelewki ze sobą to sprawa znacznie poważniejsza.

– Niestety nie mam twojego super zmysłu, by przewidzieć jaki mutant mi zajdzie drogę- odparła beznamiętnie Kim, zakładając nogę na nogę-poza tym za bardzo chcesz mieć trzymać w ryzach!

– Uwzględniam twoje bezpieczeństwo- uciął krótko Bruce- i będziesz miała obstawę i moją asekurację, dopóki nie uznam, aż jesteś na tyle rozsądna, bym mógł ci zaufać!

– Dicka i Tima też tak tresowałeś?- spytała cierpko dziewczyna, lecz popełniła poważny błąd. Batman zatrzymał pojazd i poddał sytuację milczeniu. Kim nie podobało się to, chciała już być w domu i przygotowywać się na jutro do szkoły.

–  Zamierzasz coś jeszcze dodać?- spytał po chwili Bruce, idealnie panując nad sytuacją- jeśli zamierzasz szukać solidarności ze mną, wiedz, że nie uwzględniam tych, którzy udają osiłków, ale pod maską własnej głupoty są słabi, że przy starciu z Cane’m czy Trującym Bluszczem nic by po nich nie zostało! Lepiej być poturbowanym niż naiwnym wskutek własnej niedojrzałości!

Zapadło milczenie. Kim spuściła wzrok, a Batman westchnął. Czasami bywa bezlitosny w słowach, jednak zawsze na uwadze czyjeś dobro. Wnuczka jednak nie chce tego zauważyć, dlatego to go irytuje, jednak ma duży ogrom cierpliwości względem dziewczyny.

Bruce włączył silnik i ruszył w drogę powrotną do swojej rezydencji. Batmobil mknął niczym błyskawica, wyłączając drugą parę świateł, ograniczając się do tych z przodu.

– A twoje zachowanie- odezwał się chłodno, tonem nie wyrażającym niczego, co by mogło ulec zmianie- zostanie pociągnięte do odpowiedzialności w dniu jutrzejszym.

Kimberly nie skomentowała tego. Miała już dość tej słownej utarczki ze swoim opiekunem. Patrzyła na pogrążone w mroku Gotham, a właściwie skończyła, gdyż Batmobil wjechał do wylotu prowadzącym do jaskini, gdzie jej dziadek miał swoją bazę. Gdy Bruce zajechał pojazdem we właściwe miejsce i gdy klapa mechanicznie się otworzyła, Kim zgrabnie zeskoczyła na ziemię i ruszyła w kierunku wyjścia, lecz Wayne zawołał:

– Stój, młoda damo!

Kim przewróciła do góry oczami i odwróciła się do Batmana. Bruce kroczył ku niej, już zdążył zdjąć maskę. Jego badawcze spojrzenie spoczęło na wnuczce, po czym odrzekł:

– Życzyłbym cię jutro widzieć w domu zaraz po zajęciach. Chyba niegrzeczne by było nadużywać poświęcenia Dicka?-tu podniósł do góry jedną brew- on nie może ciągle za tobą chodzić, poza tym ma ważniejsze sprawy niż pilnowanie, czy znowu nie narobiłaś sobie kłopotów. Chyba zagrasz fair play?

Kim zaklęła w duchu- idealnie wiedział, jak podejść ją w każdej sytuacji! Czy tak zwany szósty zmysł Bruce’a Wayne’a musiał być aż tak trafny? W dodatku dotykał zasad, jakie ona uważała za najważniejsze w życiu człowieka. Zasada uczciwej gry to jedna z tych, których dziewczyna święcie przestrzegała.

– To jak?- Bruce uśmiechnął się z satysfakcją- chyba nie uzależnisz Dicka od siebie?

– To przecież ty narzucasz mu opcję śledzenia mnie- odrzekła kwaśno Kim- więc ty go uniezależniasz od własnych decyzji …

– Które muszę podejmować ze względu na ciebie- Bruce Wayne położył nacisk na każdym słowie- dlatego liczę, iż postąpisz jak prawie dorosła osoba …

– Może bym miała inny stosunek- dziewczyna spojrzała mężczyźnie prosto w oczy- gdybyś ty, dziadku, choć raz poświęcił swój czas mnie, a nie tej masce nietoperza!

Po tych słowach nastolatka odwróciła się i pobiegła schodami do przejścia, którego progi były zwiastunem mrocznego alter ego Bruce’a Wayne’a.

Po słowach wnuczki, które na pewno nie były przyjemne, multimilioner poświęcił się analizie ostatniego napadu na bank dokonanego przez drobny gang. Jego super-nowoczesny komputer zdobywał dla Wayne’a wyjątkowo tajne dane i pochłaniało to mężczyznę bez reszty, dopóki nie uzyskał wstępnej teorii.

Nagle Bruce usłyszał ciche człapanie. Mężczyzna przerwał pracę i odwrócił się na obrotowym krześle. Nie był kto nikt inny jak Alfred- wierny lokaj Wayne’a, a wcześniej jego rodziców. Ktoś bliski mu niczym ojciec, do którego Batman miał największe zaufanie.

– Odgrzałem panu kolację, Sir- poinformował swojego gospodarza Alfred, wspierając się o lasce. Niegdyś ten wysoki sługa, teraz już pochylony wiekiem,  nadal miał dużo energii i siły, by służyć swemu pracodawcy. Bruce spojrzał z wdzięcznością na lokaja, który rozumiał go jak własnego syna, w końcu wychował go, dając tak wiele miłości!

– Panienka Kimmy powiedziała, że nie jest głodna i prosiła, by jej nie niepokoić- odrzekł Alfred, a Batman sposępniał na twarzy, nanosząc wzmianki o przestępcach do swojego tajnego raportu. Lokaj zbliżył się i położył rękę na ramieniu swego wychowanka:

– Martwi się pan o nią, Sir. Widać to gołym okiem.

– Zwykle nie zdradzam tego, co mną kieruje- odrzekł Wayne, pracując palcami na klawiaturze- jednak ciebie nie da się oszukać, przyjacielu.  Kimberly jest teraz w typowym dla niej trudnym okresie, ma dopiero szesnaście lat. Dick, Jason i Tim przechodzili podobne huśtawki nastrojów. Znam swoją wnuczkę i wiem, że jej przejaw buntu to chęć pokazania swojej niezależności, jednakże o tym terminie można mówić, gdy coś się osiągnie w życiu. Kim umie tylko przejmować się rzeczami nieistotnymi, zresztą jest jeszcze młoda, by zrozumieć pewne rzeczy. Ja się martwię  o Gotham.  Barbara twierdzi, że ostatnie statystyki odnośnie porządku w Arkham są intrygujące.

– Niech pan nie siedzi zbyt długo- odparł Alfred- musi pan mieć siły na jutro. Firma to jedno, a wypoczęty umysł to drugie.

– Możesz iść spokojnie spać- rzucił krótko Bruce, nie znosząc rozczulania się lokaja nad jego osobą- gdy uznam, że na dziś wystarczy, sam się odwołam do swego rozsądku.

Alfred skinął głową, po czym wycofał się do wyjścia. Mógł gadać dużo, ale w ostateczności jego szef i tak zrobi po swojemu. Zupełnie jak jego wnuczka.

Tymczasem Kimberly leżała w swoim łóżku, przytulając jednorożca przytulankę. Gdy czuła potrzebę bliskości, ta maskotka idealnie się sprawdzała. Nigdy jej nie zraniła i była najlepszym powiernikiem nastolatki od czasów jej dzieciństwa. Jej dzieciństwo … Można powiedzieć, że było szczęśliwe. Miała wokół siebie tych, którzy ją kochali i nigdy nie czuła się osamotniona. Nad jej wychowaniem czuwał formalnie Bruce, jednak to Alfred był tą osobą, z którą czuła się najbardziej zżyta. Miał dla niej zawsze czas, spełniał jej kaprysy, życzenia, czego nigdy nie stosował jej dziadek. Owszem, kupował jej prezenty i to hurtowo, ale tylko wtedy, gdy stwierdził, że dziewczynka zasłużyła. Nigdy nie ulegał jej humorom, które by negocjowały jakieś warunki. Był konsekwentny, Kimberly mogła krzyczeć wniebogłosy i wypłakiwać sobie oczy, ale on jej nigdy nie ulegał. Co innego Alfred, który starannie krył przed Wayne’m swoją słabość do małej. Dziewczynka była mu tak droga jak panicz Bruce, który wcześnie stracił oboje rodziców. Kim także była sierotą- w każdym razie od strony matki, gdyż ojciec pozostawał nieznany. Jej matka, która była córką Wayne’a z nieformalnego związku, zmarła krótko po porodzie dziewczynki, więc dziecko wychowywało się praktycznie od zawsze w rezydencji swojego dziadka.

Nastolatka odłożyła królika i dźwignęła się z łóżka. Zanurkowała pod nie i wolną ręką wyciągnęła nieduży kuferek. Był to azyl jej przeszłości, która zawsze był jej obca. Kim otworzyła kuferek i wyjęła stamtąd jego zawartość. Były to pojedyncze fotografie jej mamy, Nikki, które ta miała przy sobie, gdy trafiła na salę porodową. Nieudana akcja szpiegowska i kamuflaż kobiety w ciąży, która była święcie przekonana, że w tym stanie nikt nie może jej skrzywdzić, przeceniły wiedzę Nikki. Z urazami na całym ciele trafiła do szpitala „Memorial”, gdzie wymuszono poród, albowiem ciąża jak i życie młodej kobiety było zagrożone. Tak oto na świat przyszła Kimberly, a Nicole zdążyła zobaczyć swoją córkę. Przez krótką chwilę tuliła ją w ramionach, ciesząc się macierzyństwem. Dwa dni później jednak stan dziewczyny się pogorszył, podjęto natychmiastową operację, jednak wskutek szoku septycznego Nikki zmarła.

Kim spojrzała na zdjęcie swej matki z okresu, gdy jeszcze nie nosiła jej pod sercem. Była niezwykle podobna do Bruce’a, ten sam kształt twarzy, te same włosy i spojrzenie. I charakterystyczna szczęka. Dziewczyna pogładziła palcem twarz Nikki i obejrzała resztę rzeczy. Karta kredytowa, obecnie nieważna, należąca do córki Wayne’a i czarny pas karate, także jej własność. A więc musiała się bronić, gdy została zaatakowana.

Kim schowała rzeczy z powrotem do kuferka i wsunęła go pod łóżko. Następnie weszła pod kołdrę, zostawiając lekko sączące się światło z żarówki. Nie lubiła ciemności, bała się ich. Jedyna rzecz, jaka różniła ją od Bruce’a. On upajał się mrokiem, ciekawe czy jakaś jego część tkwiła w nim samym. Powściągliwy we wszystkim, nawet w rozmowie, stawiał granice, których sumiennie przestrzegał.

Gdyby tylko to się odnosiło to jego relacji z jedyną wnuczką …

Kim wtuliła się w poduszkę i po chwili spała snem, który był najgorszym wrogiem dla Wayne’a. Gdyby tylko mógł, cały czas pozostawałby aktywny, zarówno jak Batman i jako biznesmen.

Dochodziła północ, gdy Bruce wprowadził ostatnie dane do pamięci swego komputera. Gdy system powoli zamykał swe komory cyfrowe i gasł z każdym piknięciem, Wayne uznał, że najwyższy czas udać się na spoczynek. Za niecałe pięć godzin będzie już w drodze do swojej firmy.

Gdy zapadł mrok w jaskini, mężczyzna ruszył schodami do wyjścia ze swojej samotni. Przekroczywszy próg do właściwych pomieszczeń w rezydencji, usłyszał ciche trzaśnięcie, co oznaczało, że wahadłowy zegar stanął na swoim właściwym miejscu.

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10

Kalendarium

Sonda

Najlepszy okładka (Bronze Age):

Sonda

Najlepszy okładka (Golden & Silver Age):